Jak się chwalić?
Jeśli chodzi o chwalenie się, to pozwól, że się czymś pochwalę: jestem w tym beznadziejny!
Niemal w tej samej sekundzie, w której skończę jakieś zadanie, zapominam o tym i biorę się za następne.
Weźmy daily standup ↗. Pracując jako programista musiałem codziennie powiedzieć nad czym pracowałem i co zamierzam zrobić. Zawsze musiałem sięgnąć do listy zrobionych zadań, bo inaczej nie wiedziałem nawet nad czym pracowałem jeszcze przed godziną, a co dopiero poprzedniego dnia.
Kiedyś na spotkaniu mój przełożony rzucił żartem, że najbardziej żałosne co można zrobić, to po ukończeniu zadania, dodać je do systemu zarządzania projektem po to, żeby je od razu odhaczyć. Wszyscy się roześmiali. Oprócz mnie.
I nie zrozum mnie źle. Nie mam problemu z koncentracją ani ADHD. I nie dla tego, że nigdy się nie badałem. To znaczy nie badałem się, ale tłumaczę sobie, że tak działa Zeigarnik Effect.
Sönke Ahrens w taki sposób opisuje to zjawisko:
Open tasks tend to occupy our short-term memory – until they are done.
W wolnym tłumaczeniu: nieukończone zadania wirują nam w głowie, obijają się o wszystko i drażnią receptory, więc czujemy się niespokojni i rozpraszamy się do czasu, aż te zadania ukończymy (lub je zapiszemy).
Autorka artykułu o idei Tada-list nawiązuje jednak do tego efektu w zupełnie innym sensie. Zakończone zadania usuwane są z pamięci krótkotrwałej, do której mamy szybki dostęp. I dlatego łatwo zapominamy o naszych osiągnięciach i postępach. Nie czerpiemy satysfakcji ani motywacji z tego, co już zrobiliśmy. Mamy dziurę w baku. Tracimy paliwo.
Dobra, daily standup nie szło mi najlepiej. Ale miałem system. Zapisywałem wszystko, potem odgrzebywałem. Sporo przygotowań, a zadania nudne. Tak nudne, że nie umiem wymyśleć przykładu. Wiesz, takie administracyjne zadania, które musisz zrobić, żeby iść do przodu. Po takim daily tylko żyletka, wanna pełna gorącej wody i te sprawy. Nuda.
Ale z daily sobie radziłem. Każdego tygodnia udawało mi się znaleźć jakieś jedno zadanie, które miało sens, można było pokazać efekty, robiło coś ważniejszego niż przesunięcie obrazka o 1 piksel. Czasem nawet udawało się to wypuścić na produkcję w ciągu jednego dnia. I to był ogromny sukces, daję słowo. Przynajmniej czasami.
Były jednak takie momenty, w których zgrzytałem zębami i rwałem włosy z głowy. I to było wtedy, gdy musiałem przygotować się do oceny okresowej. Przeżyłem takich dwie. Teraz nie mam czego rwać.
Ocena okresowa to często stosowany w większych firmach i korporacjach sformalizowany proces, który jest podstawą do podwyżek i awansów. W mniejszych firmach jest to bardziej nieformalne, ale nadal jakaś ocena rezultatów i osiągnięć następuje, choć często tylko w głowie przełożonego.
U nas, w 200-osobowej firmie wyglądało to tak, że musiałem ocenić siebie samego, opisać moje osiągnięcia, a potem omówić to z przełożonym.
Ale spoko. Miałem system. Żałosny, ale miałem. Mogłem prześledzić wszystkie te najmniejsze zadania, z których składała się moja praca. W wyobraźni widziałem twarz swojego menedżera ze zmarszczonymi brwiami, którego oczy przeskakują z jednej kolumny excela na drugą i zadającego z westchnieniem pytanie: a więc mówisz, że przez ostatnie pół roku udało Ci się przesunąć ten obrazek o 7 pikseli?
Cóż… marzyłem o tym, żeby w dniu spotkania była przynajmniej ciepła woda w kranie.
A przecież moja praca wcale nie była taka nudna. Miałem dużo swobody, opiekowałem się krytycznym kawałkiem systemu i jak detektyw odkrywałem i modelowałem skomplikowane zależności pomiędzy kilkoma działami. Chyba nie mogłem być bliżej jądra działalności firmy.
Jednak nadal miałem problem z pokazaniem swoich osiągnięć.
Pamięć to jedno. Fałszywa skromność to drugie. I trzecie.
“Nie chwal się” - mówili. - “Nie bądź aroganckim dupkiem”. “Chwal się” - mówili. - “Musisz umieć się sprzedać.”
A więc mam się chwalić, ale tak, żeby nie wyszło na to, że się chwalę? Czyli jak, do diabła?!
No więc dla pewności się… nie chwaliłem. (“7 pikseli to szczyt moich możliwości.”) Albo koloryzowałem, bo zapominałem szczegółów. Jak ja nienawidziłem tych ocen okresowych…
Aaa… mówili jeszcze coś: “Dobra robota sama się obroni.” No więc czekałem. Sami zauważą. Zbrodnia doskonała! 😈
Czyżby? Czasem zauważali. W większości przypadków nie. Dlaczego? Bo nie wiedzieli. Albo wiedzieli, ale zapomnieli. Albo nie umieli docenić. O tym z resztą jest książka Show Your Work! by Austin Kleon.
Trafiłem jednak na świetną koncepcję: weekly updates.
W skrócie polega to na tym, aby co tydzień wysyłać swojemu przełożonemu krótkie podsumowanie tego, co zrobiłem w danym tygodniu. Podstawą jest work log, czyli dokumentacja swoich rezultatów, osiągnięć i postępów. To pomaga pokazać swoją pracę i zgromadzić wystarczająco dużo materiału dowodowego na ocenę okresową.
Work log możesz prowadzić w dowolnej formie (np. notatnik lub aplikacja). Najlepiej takiej, która umożliwia dobre formatowanie treści (np. markdown), było pod ręką i dodanie nowego wpisu było proste i szybkie. Najważniejsze jednak, żeby łatwo było to odnaleźć w razie potrzeby albo wręcz można było się na to natknąć przypadkowo.
To jedna z tych idei, które od razu wdrożyłem w życie. Ustawiłem sobie przypomnienie na piątek rano i co tydzień poświęcałem 5-10 minut na spisanie mojej pracy i wysłanie raportu na Slacku w prywatnej wiadomości do menedżera.
Czy miałem z tego efekty? Otóż… żadnych. Dlaczego? Bo nie doczekałem kolejnej oceny okresowej 😅 W kolejnej firmie też od razu to zastosowałem, ale byłem już wypalony i nie wytrzymałem okresu próbnego.
Czujesz rozczarowanie? Ja też! Taka piękna historia! Tyle szczegółów, takie podprowadzenie i… żyletki.
Ale jeśli wrócisz do linku o weekly updates i Show Your Work! by Austin Kleon, to znajdziesz tam nie jeden marny artykuł, ale porządnie opisaną ideę, korzyści, kilka podlinkowanych wpisów różnych osób, z historiami i dowodami na to, że tworzenie swojego work log jest stosowane przez wielu i działa. Warto.
No dobra, to nie do końca tak, że nie miałem z tego żadnych efektów. Ale bardziej je czułem, niż potrafiłem nazwać. Menedżerowie pod koniec współpracy chwalili mnie za profesjonalizm, szczegółową dokumentację i dobrą komunikację. Cotygodniowe raporty były jednym z elementów mojego podejścia do pracy. Nie udało mi się co prawda wykorzystać bazy osiągnięć na ocenie okresowej, ale za to dostałem dobre referencje.
Ostatnio dzielenie się moimi fascynacjami i projektami, które realizuję, przyczyniło się do zdobycia klienta. I to najtrudniejszego z możliwych: moich rodziców. (Prowadzą biznes w turystyce i hotelarstwie od 40 lat.)
Opowiadałem mojemu ojcu o tym, w jaki sposób wykorzystuję sztuczną inteligencję do znacznego poszerzenia możliwości projektu, nad którym pracowałem. Mówiłem o moich fascynacjach, perspektywach, jakie otwierają się przed biznesem oraz możliwościach automatyzacji wielu funkcji.
W pewnym momencie ojciec rzucił:
Przydałoby się zrobić trochę drobnych usprawnień u nas w firmie.
Od tego czasu pomagam im w automatyzacji procesów, uproszczeniu księgowości i zarządzania kadrami. Wykorzystuję do tego technologię, wiedzę o dynamice nawyków i układaniu procesów oraz doświadczenie z dziesiątek różnych biznesów i zarządzania hotelem. Nie zdobyłbym tego długoterminowego zlecenia bez mówienia o możliwościach technologii i o mojej pracy.
W listopadzie 2023 roku rozpocząłem pracę nad MicroSkills. Po 3 miesiącach okazało się, że projekt rozmył mi się w rękach i niczego nie robił dobrze. Ale od początku z niego korzystałem. Zapisywałem w nim swoje postępy, ukończone materiały edukacyjne i zadania. W przypływie frustracji wyodrębniłem tę jedną funkcję i stworzyłem aplikację SlowTracker.
Jednym z pierwszych przypadków użycia, który opisałem na stronie, był właśnie work log. Bo to nie jest jedynie proste zapisywanie tego, co się zrobiło. To się nie sumuje do 7 pikseli.
Dla mnie ta idea wykracza poza proste zarządzanie zadaniami. Nawiązuje do istoty filozofii Agile: dostarczania wartości w małych porcjach, uzyskiwania informacji zwrotnej i ciągłego doskonalenia.
Jeśli zrobię coś, co ma wartość, to zapisuję to. Ze szczegółami.
Co ma wartość? Wszystko to, co daje mi satysfakcję. Wszystko to, co stanowi postęp. Wszystko to, co inni uznają za wartościowe lub pomocne dla nich.
Gdy zapisuję, to nie notuję tylko tego, co zrobiłem. Staram się przede wszystkim napisać dlaczego jest to dla mnie sukces. Następnie przechodzę do metody STAR:
- Situation (sytuacja - trochę kontekstu)
- Task (zadanie - co miałem zrobić)
- Action (akcja - co zrobiłem, co się wydarzyło, przeszkody, itd.)
- Result (rezultat - jaki był efekt moich działań)
Znajdziesz w tym frameworku intencję i przeszkodę, czyli esencję każdej dobrej opowieści. A dobre opowieści świetnie nadają się nie tylko na ocenę okresową, ale też na rozmowę rekrutacyjną, merytoryczne posty na social media, zdobywanie klientów i wesołe anegdoty przy wigilijnym stole.
Kiedyś na śniadaniach biznesowych (bazujących na marketingu rekomendacji) uczono nas, aby przedstawiać historie sukcesu swoich klientów. Taki storytelling biznesowy. Opowiedz co zrobiłeś i dla kogo, jak ten ktoś osiągnął sukces lub jakie inne korzyści zdobył. W ten sposób osoby, które mają Cię rekomendować, lepiej zapamiętują czym się zajmujesz i w czym możesz pomóc. Historie zapewniają świetną widoczność. Za tym idzie wiarygodność i zyskowność.
I żeby zamknąć klamrą temat Agile, ciągłe doskonalenie możliwe jest dzięki wyciąganiu wniosków. Lubimy wyciągać wnioski. Nie zawsze są to przyjemne momenty, ale dobrze nam służą. Gdy Wigilia zamieni się w trzaskanie sztućcami i szuranie krzesłami, to wiemy jakich historii następnym razem unikać.
Lubimy też tych, którzy wyciągnęli wnioski i następnym razem zostawiają sztućce i krzesła w spokoju. Lubimy te 5-sekundowe momenty transformacji w każdej dobrej opowieści.
Dlatego wnioski również zapisuję. Oprócz dowiezionej innym wartości, wyciągnięta lekcja to nasz osobisty skarb.
Moje notatki w SlowTrackerze opowiadają różne historie. Często o niewielkich rzeczach, czasem wręcz o pojedynczych chwilach. Jednak zazwyczaj są długie i zawierają wiele szczegółów. Nie ma w nich przechwalania się (moim skromnym zdaniem 😇). W zamian za to znajdziesz w nich: fakty i emocje, nazwy, zdarzenia i linki, obawy, ekscytacje, ulgę i drobne zdziwienia. Warto zawrzeć kontekst, efekt i wszystko to, co pomoże przypomnieć sobie sytuację i towarzyszące jej emocje za tydzień, miesiąc, czy przed następną oceną okresową.
W tych notatkach są też wzmianki o innych. To ja wykonałem pracę lub otrzymałem rezultat, ale często ktoś mnie zainspirował, ktoś mi pomógł, ktoś podesłał potrzebny mi artykuł lub numer telefonu w odpowiednim momencie.
Przechwalanie się to branie na siebie wszystkich pochwał. Wywyższanie się i idealizowanie. Pokazywanie wkładu innych to docenianie i wyrażanie zdrowego, szlachetnego podziwu.
Pokazywanie faktów, emocji, błędów, to pokazanie swojego prawdziwego ja. Autentyczne historie to skarb. Może nawet waluta przyszłości. SlowTracker to skarbiec. W nim Twoje opowieści procentują. I codziennie - czy to widzisz, czy nie - robisz rzeczy, które idealnie się do tego skarbca nadają. Wystarczy chwila uważności.