Zdałem egzamin ju jitsu. Jarałem się?
To jest wpis z serii 1 sukces dziennie.
W tej serii publikuję codziennie jeden sukces, który osiągnąłem poprzedniego dnia. To praktyczna implementacja podejścia z książki Show Your Work!
Codziennie zapisuję swoje postępy w SlowTracker – aplikacji do zapisywania sukcesów. Następnego dnia rano wybieram jeden lub kilka i tworzę z nich krótki post.
Zdałem egzamin ju jitsu na pomarańczowy pas. (Ależ ze mnie świeżak…)
Nie czuję, żeby to był jakiś turbo sukces, bo wiem, że mam wiele braków. (Za to mało postępów). Chciałem jednak podzielić się moim podejściem, bo było dla mnie satysfakcjonujące.
Wiedziałem, że na egzaminie będę musiał zademonstrować jedną technikę w czterech formach. Większość osób postanowiła pokazać o soto gari, ale uznałem, że jest dla mnie za prosta. (Okazało się później, że wcale nie jest taka prosta.)
Wybrałem technikę uki otoshi. (Choć w naszej szkole wygląda to mniej spektakularnie, niż np. tutaj ↗). O ile zazwyczaj wykonywałem tę technikę przy ataku od przodu (2 chwyty i jedno uderzenie), o tyle czwartej formy (chwyt od tyłu za nadgarstki) nie trenowaliśmy zbyt często.
Postanowiłem więc zgodnie z ideą opisaną w poście Dlaczego potrzebuję książek takich, jak Show Your Work? poćwiczyć głównie tę jedną, ostatnią formę. Dla mnie była technicznie najtrudniejsza. (I z tego, co obserwowałem na treningach, nie tylko ja miałem z nią problem).
Zignorowałem podejście soke, żeby robić po kolei wszystkie formy. Poprosiłem przeciwnika, żeby zapierał się jak tylko może. Powtarzałem raz za razem. Było trudno. Nadgarstki bolały i odnosiłem wrażenie, że marnuję czas partnera. Stał jak kamień, a ja nie umiałem znaleźć sposobu, żeby go choć trochę wytrącić z równowagi. Czułem się słabo przygotowany.
W dzień egzaminu (waliło deszczem i piorunami) jeszcze poprosiłem jednego sensei, żeby mi pomógł. Zademonstrował technikę i poprawił mi ustawienie nóg.
Po kilku próbach, w tym samym momencie, w którym wykonałem całość poprawnie i sensei lakonicznie skomentował “O!”, rozległ się wielki grzmot. Partner skomentował: “I widział Pan, że było to dobre.”
Szczypta dramatyzmu na zawołanie, jak u Pratchetta 😉
Końcowy efekt? “Ta ostatnia technika wyszła Ci najlepiej.”
Czyli pewnie była średnia, a reszta do bani 😉
Ale dla mnie to i tak sukces, bo utrwaliłem sobie lekcję, że warto stawiać sobie poprzeczkę nieco wyżej, trenować głównie najtrudniejsze fragmenty i prosić innych o pomoc. (Witek, Łukasz, Marek i Marek - dziękuje Wam!)
Dla mnie to kwintesencja deliberate practice: samodzielny wybór trudnej rzeczy i robienie jej raz za razem, aby doprowadzić ją do mistrzostwa.
I na koniec cytat, który przypominałem niedawno synowi (też trenuje ju jitsu), gdy zauważałem, że się trochę zaczyna nudzić na zajęciach:
Nie obawiam się kogoś, kto trenuje 10000 kopnięć, ale tego, który 10000 razy trenował jedno kopnięcie.
P.S. Całą noc śniły mi się różne techniki. Czy to działa tak, jak wsadzenie książki pod poduszkę przed egzaminem?
Zobacz też:
- Deliberate practice wymaga jasno określonego, trudnego celu