Wirtualne miasto

Nie pamiętam już jak się to miało nazywać. Wokół różne platformy społecznościowe (tak wtedy mówiliśmy na social media) rosły jak grzyby na deszczu.

W Stanach dopiero zaczął raczkować The Facebook, a w Polsce mieliśmy Naszą Klasę i Grono. Było też MySpace i Second Life. No i gadu-gadu, IRC, ICQ. Były fora (phpbb by przemo i te sprawy). Nie było jeszcze Twittera, ale pierwsze próby już powstawały (nazywaliśmy je mikroblogami).

Sporo się działo, internet był już powszechnie dostępny, w miastach mieli nawet stałe łącza!

Współpracowałem z gościem, który jako jeden z pierwszych robił agencję SEO. Był koderem i kojarzę, że robił jakiś komunikator, który raczej nie bardzo wypalił.

Anyway, wymyśliliśmy, żeby zrobić coś w rodzaju forum, portalu społecznościowego, ale na kanwie miasta.

Miasta mają dzielnice, my mieliśmy grupy tematyczne (muzyka, podróże, itp.). Dzielnice mają ulice, my mieliśmy konkretne podgatunki (muzyczne: rock, hip hop; podróżnicze: Azja, Europa, itd.). Przy ulicach są knajpy, kawiarnie, my mieliśmy konkretne grupy, tematy, wątki. W miastach są słupy ogłoszeniowe, u nas to miała być nawigacja do ciekawych miejsc.

Ogólnie pomysł był ciekawy, mniej abstrakcyjny niż jakieś tam wątki i fora.

Pojechałem nawet do Warszawy gdzieś to zapiczować do jakiegoś VC. Nie pamiętam, czemu nie poszło, ale zdaje się, że scope creep był głównym powodem. Nikomu tego nie sprzedaliśmy, nic nie zbudowaliśmy, były jedynie ogólne wizje tego jak by to miało działać. Mnóstwo pracy włożyliśmy w rozwiązanie problemów z nawigacją i naturalnym chaosem tematów.

Prawdopodobnie zupełnie niepotrzebnie.

Wydawało się bardzo trudne zmusić userów do korzystania w z góry przewidziany przez nas sposób. Nie mieliśmy teamu (oprócz nas dwóch), nie mieliśmy finansowania, a jednoczesne kodowanie i zbieranie funduszy wydawało się być z góry skazane na porażkę.

Z resztą, w przypadku, gdy nie mamy teamu, który może ogarnąć te dwie osobne odpowiedzialności, nadal tak sądzę.

Moje przekonania?

Model biznesowy musi mieć założone jakieś źródło przychodów, choć w przypadku startupów mogą się one pojawić później. A przynajmniej wtedy mogły. Teraz odradzam planowanie projektu bez modelu przychodowego. Chyba, że bardzo hobbystycznie i czerpiemy z tego zupełnie inne benefity, jak kontakty czy doświadczenie.

Fundraising to sporo roboty. Trzeba to lubić i mieć na to czas. Potrzeby jest solidny team.