Zopteo

Karmiłem się całymi latami książkami rozwojowymi i biznesowymi. Testowałem na sobie metodologie podnoszenia produktywności, teorię ograniczeń, poprawę procesów.

W czasie, gdy jeździłem z cateringiem dietetycznym, słuchałem podcastów. Nasłuchałem się tego, bo tygodniowo robiłem 900 km. 3x w tygodniu po 6-8h za kółkiem.

Sporo z nich było podcastów biznesowych, więc zacząłem szukać jakiegoś pomysłu na siebie i metody na zarobienie większej kasy. (W firmie rodzinnej raczej inwestuje się w firmę niż odkłada.) Gdy rozstałem się biznesowo z rodzicami, to uznałem, że zostanę konsultantem. Ciul, że nie udało mi się poprawić wyników finansowych firmy. Marketing może mi dobrze wychodził, a przynajmniej prowadziłem marketing bez cienia sceptycyzmu, zgodnie z wyuczonymi z książek i kursów metodami.

W każdym razie potrafię opisać proces, znaleźć źródłowe przyczyny problemów. Przecież problemów mieliśmy całe mnóstwo przy kilku biznesach, kilkunastu wewnętrznych projektach i kilkudziesięciu pracownikach. A ja całymi dniami robiłem analizy i zastanawiałem się co nas blokuje i nie pozwala poprawić wyników.

Nazwy dla nowej firmy szukałem oczywiście całymi dniami. Zopteo miało źródło w słowie “zoptymalizować”. To była jedna z moich mocnych stron, myślałem. Optymalizacja procesów. Na przykład poprzez automatyzacje.

A automatyzacje uwielbiałem od dziecka. Jak jako nastolatek miałem wykopać dołek i wyciągnąć jakiś ciężki kamor, to stałem godzinami nad tym dołkiem i kminiłem nad różnymi metodami na zautomatyzowanie wyciągania kamienia z dołka.

Do tej pory z resztą godzinami zachwycony oglądam filmiki o maszynach rolniczych i programy typu “Jak to jest zrobione?”

Szukałem czegoś na styku automatyzacji, marketingu, prowadzenia biznesu i IT.

Ale działalność otwierałem jeszcze pracując z rodzicami, głównie z myślą o obniżeniu kosztów mojego etatu. Mogłem z firmy rodzinnej wyciągać więcej, tym samym kosztem dla firmy.

Za to mając już firmę pozwoliłem kiełkować w głowie myślom o własnych klientach i projektach.

Zacząłem w tym czasie jeździć też na BNI (śniadania networkingowe dla przedsiębiorców). Jakiś czas kiełkowała we mnie ta idea, choć jeszcze nie wiedziałem z jakim biznesem chcę się tam reklamować.

Trochę mocniej wszedłem w temat pozyskiwania grup do naszych hoteli, więc postawiłem na to.

Wziąłem auto w leasing, żeby mieć czym dojeżdżać do Krakowa i co środę budziłem się o 4tej rano, żeby wbić się w garniak i gadać z ludźmi do południa.

Własna działalność nadal służyła jedynie celom optymalizacji podatkowej.

Na BNI udało mi się zdobyć kilka grup, więc szybko zwróciła mi się składka członkowska. Poznałem też wielu przedsiębiorców i wyszedłem trochę z bańki. Zobaczyłem, że są różne podejścia do prowadzenia biznesu i każdy ma swój własny przepis na sukces. Tudzież na przetrwanie.

A że ludzie biznesu są często charyzmatyczni i nie dają sobie w kaszę dmuchać, to zmieniłem wiele przekonań o tym jak powinno się prowadzić biznes, jakie metody stosować i że nie ma jednej recepty.

W tym czasie, na przełomie 2018/19 roku, żonglowałem już zbyt wieloma projektami. Żaden nie działał w pełni sprawnie, marketing hoteli opierał się na założeniu, że jeśli to wszystko ruszy, to sprzedaż będzie na pniu. Prowadziłem marketing w dwóch hotelach, wsparcie IT, sklep EkoWiosna.pl, serwis porada-dietetyczna.pl, catering dietetyczny, jeździłem na BNI, organizowałem sprzedaż dla grup, wdrażałem narzędzia channel manager do hoteli, i nie wiadomo co jeszcze.

Miałem już wtedy dwójkę dzieci, a na dodatek otworzyłem sobie działalność, która wymagała ode mnie prowadzenia samodzielnie księgowości. A, i zacząłem zbierać materiał do książki o morsowaniu.

W zimie jeździliśmy z cateringiem zwykłym dostawczakiem. Było zimno, więc żywność się nie psuła. Początkiem wiosny przez kilka tygodni szukałem auta-chłodni do jeżdżenia z cateringiem dietetycznym. Dostałem kontakt do gościa, który miał takie auto, nieużywane, a dodatkowo oklejone już reklamami mojego franczyzodawcy. Ale gość kompletnie nie miał czasu na rozmowę telefoniczną. Rozmawialiśmy SMSami i to z dość dużymi przerwami. Ugh!

W końcu byłem tak sfrustrowany tym wszystkim, tymi rozpoczętymi a nieudanymi projektami, nadmiarem obowiązków i jeszcze to auto-chłodnia na koniec (zobacz wpis o cateringu dietetycznym), że w końcu coś we mnie pękło. Przelała się czara goryczy i zaczęły mi wypadać kulki z rąk, którymi żonglowałem z trudem przez wiele miesięcy.

Skończyło się tak, że rozstałem się biznesowo z rodzicami. Na szybko zmieniłem branżę w BNI na copywriting, ale o tym innym razem.

W każdym razie w takich okolicznościach zacząłem pracę na własny rachunek.

Jakie miałem przekonania w tamtym czasie?

  1. Muszę ciąć koszty na wszystkim, nie mam budżetu.
  2. Ludzie nie mają kasy, na wszystkim oszczędzają, więc cena czyni cuda. 
  3. Karmiłem się innymi przekonaniami i marzeniami o wolności finansowej, więc czułem w sobie ogromną wyrwę między tym jak widziałem świat wokół, a jak opisywali go guru biznesu i marketingu. Nie chciałem tak, jak do tej pory, ale nie widziałem sposobu na wyrwanie się z ogólnego zniechęcenia, wypalenia i obaw przed zmianą modelu postępowania.
  4. Wszystko sam. Np. księgowość kosztuje, więc sam sobie zrobię. 
  5. Czas na własny projekt, własnych klientów, coś własnego, byle wyrwać się z marazmu i ciągłych długów.
  6. Jeśli chcę inaczej żyć, to muszę sam o to zadbać. Proaktywna postawa wymaga ode mnie odpowiedzialności, postawienia granic i zadbania o siebie i moją rodzinę.