Bezstronny, czy bez własnego zdania?

To jest wpis z serii 1 sukces dziennie.

W tej serii publikuję codziennie jeden sukces, który osiągnąłem poprzedniego dnia. To praktyczna implementacja podejścia z książki Show Your Work!

Codziennie zapisuję swoje postępy w SlowTracker – aplikacji do zapisywania sukcesów. Następnego dnia rano wybieram jeden lub kilka i tworzę z nich krótki post.

Gdy szukałem we wczorajszym dniu sukcesów do rozpoczęcia tego wpisu, to nie znalazłem jednego wyraźnego ani wściekle satysfakcjonującego. Znalazłem kilka pozornych ochłapów.

Zorganizowaliśmy już chyba czwarte spotkanie przedsiębiorców w Suchej Beskidzkiej. Nie było nas wielu (początki są zawsze trudne), ale prowadziliśmy ożywione i ciekawe dyskusje o Ważnych Sprawach.

I był to kolejny raz, kiedy kłóciłem się z wygłaszanymi uproszczeniami. Ale nie na zasadzie wyrażania zupełnie odmiennego poglądu, ale raczej pokazywania innych punktów widzenia, bez opowiadania się po żadnej ze stron.

Czy słusznie? Czy to mi służy? Czy warto być bezstronnym? Czy może lepiej jednak wyrażać skrajne opinie?

Podejście dziennikarskie

Jadąc na spotkanie (i wracając) słuchałem Raportu o Stanie Świata. Mowa była m.in. o Andrew Hubermanie, jednym z najpopularniejszych podcasterów na świecie. Wykryte nieścisłości położyły się cieniem na jego wiarygodności jako naukowcu. (Cegiełkę dołożył Scott Carney, dziennikarz śledczy, autor książki o Wimie Hofie pt. Co nas nie zabije).

Cenię sobie spojrzenie z różnych perspektyw. I program Dariusza Rosiaka jest jednym z tych, które pokazują w miarę bezstronnie (na tyle, na ile rozumiem i umiem ocenić pracę dziennikarza) sytuację na świecie.

W historii o Hubermanie - w jego obronie - padło stwierdzenie, że nawet w środowiskach naukowych coraz ważniejsze jest wyjaśnienie teorii i wniosków prostym językiem. To przyczynia się choćby do większej liczby cytowań.

I prawie jak moja żona, która studiuje obecnie psychologię, daleki jestem od okopywania się na swoich pozycjach i rzucania odbezpieczonymi oskarżeniami.

Nie zawsze tak było.

Przez lata bezkrytycznie podchodziłem do czytanych książek. Od dziecka uważałem je za świętość i źródło prawdy. Nie brzmi to zbyt rozsądnie, ale miało swoje dobre strony. Przykładowo, pomogło mi to rzucić palenie - gdybym wątpił, to bym nie rzucił.

Moje własne zdanie było raczej wyrzutem wobec świata i przekonaniem o swoim poświęceniu, męczeństwie i niezrozumieniu.

Strong opinions, loosely held

Kiedyś bałbym się, że podczas wymiany argumentów ktoś mnie zagnie i braknie mi języka w gębie. Teraz wiem, że nie muszę mieć racji, ani gadać non-stop, żeby uchodzić za inteligentnego i żeby mnie lubili. Wiem, że nie wszyscy będą mnie lubić, tak jak ja nie lubię wszystkich.

(Protip: zacznij od udawania kompletnego durnia. Jak Ci szczęście dopisze, to kilkoma trafnymi komentarzami nabijesz punktów. Chyba, że - tak jak ja - święcie wierzysz, że nie da się zrobić drugi raz pierwszego wrażenia, wtedy masz przechlapane.)

Zamiast się wymądrzać wolę zadać kilka pytań. Czasem - przekonany o swej nieomylności w temacie - uszczypliwie zadaję pytania Sokratejskie, a potem okazuje się, że nie miałem racji.

Przyświeca mi jednak maksyma strong opinions, loosely held, którą rozumiem jako posiadanie wyrazistych opinii, ale bez przywiązywania się do nich. To bliskie mi, buddyjskie podejście. (Przynajmniej w tej drugiej części 😉)

Z tymi strong opinions jest mi trudno. Jestem ostrożny w formułowaniu zerojedynkowych stwierdzeń, gdy widzę, że często odpowiedzią na dowolne ogólne pytanie jest:

To zależy.

Własne opinie

Po latach przemyśleń, prób i błędów nadal szukam swojego stylu, tematyki i formatu. Ostatnio mocno przekonywałem o wadze uważności. Opieram się na swoich własnych doświadczeniach, obserwacjach i wnioskach z czytanych książek i artykułów (czasem nawet naukowych), wykładów nauczycieli buddyjskich i szkoleń mindfulness, jak np. tych stworzonych przez Jona Kabat-Zinna.

Być może próba przekonania kogoś do czegoś świadczy o tym, że mam ugruntowane opinie. Jednak co jakiś czas coś zaburza mój światopogląd.

System Zettelkasten pomógł mi stać się bardziej krytycznym wobec konsumowanych treści. Próba napisania czegoś własnymi słowami nie pozwoliła mi przymknąć oczu na błędy w rozumowaniu oraz sprzeczności, takich jak tłumaczenie przez różne osoby tych samych zjawisk zupełnie innymi mechanizmami (np. przyczyny sukcesu Micheala Phelpsa w książce Siła nawyku, Charlesa Duhigga).

Eureka! A… jednak nie.

Buddyści zachęcają do umysłu początkującego. Rozumiem to jako stan nieskończonego podziwu i otwartości, bez obciążeń, uprzedzeń i strachu.

Kiedyś na Khan Academy słuchałem wykładu o ekonomii, w tym o mechanizmach, które stały za globalnym kryzysem finansowym w 2008 roku. Na początku wydawały się te zjawiska jasne. Podaż, popyt, inflacja, itd. Ale im dalej w las, tym mniej oczywiste stawały się połączenia pomiędzy przyczynami a skutkami.

Może dlatego, że nie znałem wtedy Zettelkasten. Nie umiałem wychwycić uproszczeń i dziur. A może dlatego, że często podaje się te tematy w dużym uproszczeniu, dla łatwiejszego zrozumienia? Tak jak wykłada się mechanikę klasyczną.

I zasada dynamiki Newtona brzmi:

W inercjalnym układzie odniesienia, jeśli na ciało nie działa żadna siła lub siły działające równoważą się, to ciało pozostaje w spoczynku lub porusza się ruchem jednostajnym prostoliniowym.

Czyli jak popchniesz samochodzik po podłodze, to będzie jechał, dopóki coś go nie zatrzyma. Ale wszyscy wiemy, że samochodzik - choćby miał ten wymarzony podwójny napęd rakietowy i moc spidermana (bo czemu nie) - nie zawsze będzie poruszał się ruchem jednostajnym prostoliniowym aż walnie w ścianę albo nogę rodzica. Trudno sprawdzić tę zasadę w praktyce, bo potykamy się o tarcie, grawitację i opór.

Te wszystkie niewygodne w dyskusji szczegóły.

Więc podobnie na stwierdzenia typu Pieniądz cyfrowy jest zły, tylko gotówka! albo Znowu nam podnieśli podatki, banda złodziei, trzeba stąd wyjechać!, moje brwi unoszą się zdumienia. Gdyby miały brwi, to też by je uniosły. Gdyby mogły mówić, zaczęłyby od “Hola!”

Czego szukam?

No więc staram się być bezstronny i pokazywać różne punkty widzenia. Zwłaszcza, gdy widzę, że rozmówca upraszcza.

Czy dyskusje są przez to mniej ciekawe? Czy jestem traktowany jak ktoś gorszy, bo nie mam własnego zdania?

Nie odczułem tego. Być może wygaszam niektóre tematy i rozmowa schodzi na inne tory. Czasem nieco głębsze i bardziej wymagające intelektualnie. Czasem wręcz odwrotnie.

Być może rozmówcy uczą się, że przy mnie trudno jest dyskutować o świecie w zerojedynkowy sposób. Czas pokaże.

Czy mnie to w ogóle interesuje? Czy chcę mieć rację i charyzmę?

To też bywa użyteczne. Silni liderzy też są potrzebni (choć niektóre gruzińskie głosy mówią, że niekoniecznie).

Bardziej interesuje mnie jednak poszukiwanie prawdy.

(Przypomina mi się cytat z Marka Twaina:

Never let the truth to get in the way of a good story.

Może dlatego jestem kiepskim storytellerem?)

Taki mądry, a taki głupi

Najbardziej jednak lubię, gdy rozmawia kilka osób, a ja przysłuchuję się wymianie argumentów i mogę włączyć się do dyskusji w dowolnym momencie. Gromadzę argumenty, czekam na wdechu i gdy tylko zobaczę lukę, przypuszczam zmasowany atak na wszystkie pozycje wroga na raz.

Cóż poradzę. Nie zawsze jestem bezstronny i daleki od uprzedzeń. Trochę rozrywki też mi się należy, nie?

Czasem nie znoszę rozmów “o niczym” i płytkich, banalnych “prawd”, które tylko prowokują.

Przypomina mi się powiedzenie:

Z idiotą nie wygrasz. Najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem.

Przed apopleksją ratuje mnie buddyjska Szlachetna Ośmioraka Ścieżka i świadomość, że ten ktoś cierpi z powodu ignorancji. Ale to jest jego droga. A ja mogę być jedynie wyrozumiały.

Podobnie żywo reaguję, jeśli chodzi o wizję firmy i jak ma funkcjonować. Mam pewne idealistyczne wyobrażenie o tym jak powinniśmy się traktować jako ludzie w tej samej organizacji. (Prawdopodobnie wynika to z tych setek bezkrytycznie przeczytanych książek.)

Ślepo wierzę jednak, że wśród tych 8 mld nas znajdzie się sztuka, czy dwie, które będą na tyle wyrozumiałe dla mojej głupoty, że pomogą mi taką kulturę stworzyć.

Na koniec koncepcja z książki Metafory w naszym życiu: jeśli traktujemy dyskusję jako wojnę, to będziemy atakować pozycje, trafiać prosto w cel, burzyć, bronić się, strzelać i wygrywać. Albo przegrywać.

(Ileż w tym tekście padło podobnych słów?)

A gdybyśmy dyskusję traktowali jako taniec?

Dołącz do 500+ subskrybentów i bądź na bieżąco! 🚀

Wszystkie najnowsze posty i projekty, pogrupowane tematycznie i dostarczane bezpośrednio do Twojej skrzynki e-mail w każdy wtorek. Bez spamu, obiecuję! 🙌