Pogotowie informatyczne

Najpierw, jeszcze przed pracą na pełen etat z rodzicami, kiedy robiłem głównie strony internetowe, myślałem o wsparciu informatycznym dla firm. Rodzicom pomagałem z każdym technicznym problemem. Raz trzeba było zainstalować drukarkę, czy przeinstalować Windowsa, innym razem zarobić wtyczkę do kabla sieciowego.

Doświadczeń miałem w tym zakresie sporo, bo pierwszy komputer miałem w połowie lat 90’. Za dzieciaka sam składałem kompy, całymi dniami instalowałem sobie systemy Windows zaczynając od wersji 95. Byłem power userem Windowsa, umiałem korzystać z konsoli i na telefon wyjaśnić jak sprawdzić przyczyny braku połączenia z internetem. 

No i kiedyś, podczas luźnej rozmowy o jakimś moim średnim pomyśle biznesowym, ojciec zadawał mi istotne pytania biznesowe, które zapadły mi głęboko w pamięć na całe życie, choć ich wtedy nie doceniałem:

  • Czy masz na to klientów?
  • Kto za to zapłaci?

Zasugerował też, żebym raczej poszedł do firm w okolicy i zaproponował 300 zł abonamentu za wsparcie informatyczne.

Wydawało mi się to z jednej strony za dużo (bo przecież czemu ktoś miałby płacić co miesiąc 300 zł, skoro nic nie robię), a z drugiej za mało (bo jak już jest jakaś robota, to często 300 zł to zdecydowanie za mało).

Nie wiedziałem nic o pakietowaniu i nie wiedziałem co powinienem zawrzeć w takim podstawowym pakiecie a za co brać dodatkowe pieniądze.

Nieśmiałe próby

Jakiś czas ten pomysł z opieką informatyczną u mnie kiełkował i po jakimś czasie wszedłem we współpracę z dwoma odważniejszymi ode mnie znajomymi. Jeden był dobry w temacie sprzętu, składałem z nim kompy na zlecenie, drugi miał lepszy kontakt z ludźmi. Samemu bojąc się rozmawiać z klientami, kazałem im chodzić po firmach i proponować usługi informatyczne.

Jakiś cennik skleiliśmy, gdzieś tam pochodzili, ale nic z tych rozmów nie wyszło. Ja nie byłem na miejscu, żeby podsłuchać o czym rozmawiali, jakie klienci mieli obiekcje i co powinienem był proponować, więc nie mogłem im pomóc poprawić skuteczności.

Wtedy być może klienci faktycznie nie byli na to gotowi, a my nie byliśmy gotowi na odmowy, zmianę sposobu rozpoczynania rozmowy, ani piwot i zmianę modelu biznesowego. Jak już się uparłem przy jakimś jednym pomyśle, to trudno mi było zrozumieć faktyczne potrzeby rynku i się do nich dostosować.

Jakie przekonania mnie blokowały?

  1. Bałem się zobowiązać i wziąć odpowiedzialność za sprzęty. Nie miałem kasy na pokrycie szkód, które mogłem wyrządzić podczas prac informatycznych, a wiedziałem, że wiele rzeczy może się zepsuć. W tych czasach sprzęty nie były jeszcze aż tak odporne, a gwarancje były raczej mizerne. Nie można było też tak szybko zastąpić jednego sprzętu innym, bo handel online dopiero raczkował.
  2. Byłem nastolatkiem, nie miałem jeszcze ogłady, dobrego kontaktu z ludźmi. Bałem się konfrontacji w razie problemów.
  3. Wolałem skupić się na strategii i produkcie, a nie na sprzedaży, którą uważałem za uwłaczającą. To jedno przekonanie blokuje mnie do tej pory.
  4. 300 zł to za dużo, nie wiem za co mogę brać dodatkowe pieniądze i że jak wycenię dodatkowe prace, to będą klienci obrażeni, że nie po to płacili co miesiąc przez kilka miesięcy, żeby teraz dopłacać za podstawowe rzeczy.
  5. Podstawowe rzeczy… właśnie. Wydawało mi się, że to jest wszystko tak proste, że czemu miałbym brać za to pieniądze? Zazwyczaj lubiłem grzebać w tych wszystkich sprzętach, więc mogłem to robić za darmo. Lepsze było to, niż konieczność wyceniania, a potem obawa, że nie spełniam oczekiwań.
  6. Nie chcę się wiązać z jednym miejscem. Abonament zmusiłby mnie do tego, że siedzę w jednym miejscu przez cały czas. Cały czas, bo prowadzenie firmy to praca 24/7. Tak sobie wtedy myślałem. A ja chciałem podróżować, chciałem być wolny do tego.

Jak teraz bym do tego podszedł?

Poszedłbym pogadać z kimkolwiek, zapytał jakie mieli problemy informatyczne w ostatnim czasie, dowiedział się jaki biznes prowadzą i jakie sprzęty mają. Zaproponowałbym przegląd czy jakąś prostą usługę, którą mogą po prostu kupić od razu.

Mógłbym za darmo poukładać kable pod biurkiem, porozmawiać z pracownikami i dowiedzieć się co robią, jak korzystają ze sprzętów. Mógłbym wyczaić procesy, jakie mają, i próbować im znaleźć rozwiązanie informatyczne i oszacować ile zaoszczędziliby czasu na zinformatyzowaniu niektórych procesów, np. zapisywania liczb na kompie w Excelu, zamiast na kartkach.

Dopiero mając kontakt z klientem proponowałbym abonament, w ramach którego zaproponowałbym bardzo konkretny pakiet usług, a wszystko ponad to wyceniałbym indywidualnie, na zasadzie projektowej.

Z resztą było trochę takich usług po miastach, ludzie mieli cenniki wystawione na stronach internetowych z konkretnymi usługami, np. instalacja systemu operacyjnego 100 zł, instalacja antywirusa ileś tam, odwirusowanie, szkolenie, itd. Więc wystarczyło dowiedzieć się co który klient ma i jakie ma plany na przyszłość, żeby w miarę oszacować co w pakiecie mogło się znaleźć.

Może niekoniecznie byłoby to 300 zł za każdym razem. Może wsparcie telefoniczne za 100 zł miesięcznie byłoby wystarczające. O tym nie pomyślałem wtedy. Teraz miałbym w rękawie tysiąc pięćset modeli biznesowych gotowych do zaproponowania na miejscu.