Tajemnicza Zawoja
Wstęp
Prowadząc marketing hotelu w Zawoi, szukałem metod na content marketing. Content is king, mówili. Będzie ogromny ruch, mówili. No to zacząłem pisać bloga hotelowego. I tak już wcześniej mieliśmy dział z atrakcjami w okolicy na stronie internetowej. Ale był dość bidny, mało dopasowany do naszego segmentu.
Na blogu pisałem różne treści, typu szlaki w okolicy, itd. Szybko dotarłem do tematu gawęd babiogórskich. Przeczytałem monografię Zawoi i dowiedziałem się o zwyczajach Babiogórców, strojach, pochodzeniu i zmianach, jakie następowały na początku XX wieku, kiedy do Zawoi zaczęli zjeżdżać się letnicy.
Książek przeczytałem w tym temacie kilka, a w dodatku w którymś momencie poznałem Szymona, lokalnego profesjonalnego górala, który prowadził występy i opowiadał gwarą lokalne gawędy.
Jakiś czas wcześniej poznałem grę geocaching. Odwiedziliśmy kilka kryjówek w okolicach Zawoi i spodobała mi się idea.
Z Szymonem wymyśliliśmy, że zrobimy grę online RPG, która będzie opowiadać o zwyczajach górali, gazdów, baców, juhasów, pasterek i zbójników.
Miałem jeszcze jednego copywritera do pomocy, ale z nim jakoś się współpraca nie kleiła i po kilku spotkaniach przestał przychodzić.
A my spotykaliśmy się dosyć regularnie. Podpytywałem Szymona o to jak wygladało życie na hali, z czym musieli mierzyć się bacowie, skąd wzięły się gawędy i jak ludzie tłumaczyli sobie pewne zjawiska.
Wyszła z tego całkiem bogata historia i dość skomplikowana gra. Można było osiągać różne poziomy i zdobywać odznaki. Zaczynało się jako chłopiec pomagający na hali, a potem można było zostać juhasem (pomocnikiem bacy), a z juhasa można było awansować na bacę albo przejść na inne ścieżki, np. zbójnika lub wojskowego. Po etapie bacy można było zostać gazdą i oddawać swoje owce w opiekę innemu bacy.
Gra była zdecydowanie zbyt przekombinowana. Dopracowywaliśmy ją całymi tygodniami, budując różne scenariusze i rozbudowując mechanizmy grywalizacji (o której przeczytałem jakiś czas wcześniej książkę Pawła Tkaczyka, co pewnie zainspirowało mnie w dużej mierze do rozpoczęcia tego projektu).
Po jakimś czasie doszło do nas do projektu kilka osób, bo wiedziałem, że sam tego nie pociągnę. Potrzebowaliśmy grafika, który narysuje nam mapy Zawoi w formie takiej bardziej rysunkowej. Szukaliśmy scenariuszy, które będą jednocześnie proste, ale nie zamkną nam możliwości rozwoju na przyszłość.
Nazwaliśmy grę Tajemnicza Zawoja, żeby podkreślić trochę mroczny klimat gawęd i historie o zabiegach magicznych, jakie stosowali wszyscy, od baców po gaździny.
Pamiętam, jak w ekipie 5 czy 6 osób z patosem podpisaliśmy się wszyscy pod jakąś mapą myśli czy innym “dokumentem” związanym z projektem.
Niestety to było ostatnie takie spotkanie. Odniosłem wrażenie, że przesadziłem z tym patosem i ludzie wystraszyli się obowiązków, jakie się z tym cyrografem wiązały. Ta myśl wręcz mną wstrząsnęła.
Trochę liczyłem na te rysunki, miałem sporo uwag i jak zwykle czepiałem się szczegółów realizacji. Chciałem, żeby ta gra odznaczała się wysoką jakością i była bardzo grywalna. Każdy szczegół miał więc dla mnie ogromne znaczenie.
Ekipa się rozsypała i nie zaczęliśmy nawet developmentu. Skończyło się na wielkich arkuszach z mapami myśli, wstępny scenariuszami, ścieżkami rozwoju i mockupami strony internetowej.
Wyceniłem też implementację tego na grubo ponad 100 tys. zł. Pewnie oszacowałem to z grubsza poprawnie, ale nie miałem za tym modelu biznesowego, który mógłby to sfinansować. Myślałem co prawda o sponsoringu lokalnych firm, ale raczej nie dałoby to wystarczająco funduszy na sfinansowanie przedsięwzięcia.
Pomyślałem o gminie Zawoja, która mogłaby to pomóc sfinansować i zorganizować pomoc merytoryczną. Ja ledwie liznąłem temat i co prawda wszystkie historie i zwyczaje wydawały mi się dosyć spójne, ale czułem, że to dopiero czubek góry lodowej i sam nie czuję się godny samodzielnego opowiedzenia historii Zawoi z wystarczającą rzetelnością.
Znów to samo. Jakość.
Projekt pomału umarł śmiercią naturalną, aż do momentu, w którym zaangażowałem się w działania marketingowe gminy Zawoja. Miałem okazję przedstawić swoją wizję gdy wśród kilku aktywnych działaczy zawojskich. A że było trochę funduszy unijnych, o które gmina się starała i szukali pomysłów, które można zrealizować, to pociągnąłem temat dalej.
Trochę zmieniliśmy formułę i uprościliśmy pomysł. Teraz miały to być gry terenowe. Mapki drukowane, które miałyby QR code i prowadziły do aplikacji mobilnej. W terenie, przy szlakach i w lokalnych obiektach usługowych, noclegowych i gastronomicznych również miały się pojawić plakaty i ulotki, które nakłaniać miały do zainstalowania aplikacji mobilnej. W aplikacji miały być te same lub podobne mapy i prowadzić ludzi do punktów widokowych i historycznych, jednocześnie zdradzając dodatkowe szczegóły. Były też zagadki, odznaki i coś tam można było zdobyć. Czyli w skrócie gra terenowa online i offline dla dzieci i dorosłych.
Ponadto, Zawoja nie ma swojego fizycznego centrum, deptaka, które można by uznać za punkt startowy. Tajemnicza Zawoja mogła być swego rodzaju wirtualnym deptakiem – miejscem, gdzie prędzej czy później trafiali by wszyscy turyści i mieszkańcy.
To była kusząca wizja. Zapaliliśmy się i ruszyliśmy pełną parą.
Ja miałem się zająć stroną techniczną przedsięwzięcia, Gminne (później Babiogórskie) Centrum Kultury miało zająć się merytoryką, a gmina sfinansowaniem tego.
Przez jakiś czas współpracowaliśmy też z fundacją, która pomagała gminom w brandingu.
Problemem dla mnie było to, że nie miałem doświadczenia w budowie aplikacji mobilnych. Przeszukałem za to internet w poszukiwaniu producentów i było kilka apek dla eventowców, które miały funkcje gry terenowej, które mogliśmy zaadaptować do naszych potrzeb.
Negocjowałem z kilkoma firmami, pisałem specyfikacje, jeździłem na spotkania (pamiętam jedną wizytę w Tarnowie) i co chwila okazywało się, że to będzie kosztować więcej, niż zakładaliśmy na początku. Cięliśmy speckę, zwiększaliśmy udział offline, aż w końcu producent, z którym mieliśmy największe szanse, uznał, że jednak nie będzie robił dla nas tego projektu, bo mu nie po drodze, i zostaliśmy z niczym.
Miał być rozmach, zostaliśmy z kilkoma wydrukowanymi grami terenowymi, które nie porywały.
A jak przeglądam wyceny teraz, to wydają mi się śmiesznie małe. Sam zainwestowałbym teraz bez wahania.
2 podejścia, 2 faile. Ale dowiedziałem się sporo o wycenach stron mobilnych, współpracy z gminą, fundacjami i pozyskiwaniem funduszy.
Moje przekonania
- Perfekcjonizm, rzetelność, jakość.
- Gra musi być turbo grywalna, bo inaczej nie ruszy.
- Dam radę ogarnąć kolejny projekt marketingowy, pomimo pracy na etacie i wielu innych projektów prowadzonych jednocześnie.
- Nie muszę mieć jeszcze modelu biznesowego. Facebook sobie radził przez lata bez. No cóż… nie radził sobie długo bez wprowadzenia reklam.
Jak teraz bym do tego podszedł?
- Zrobiłbym wstępny zarys gry, podstawowe scenariusze, cokolwiek, co pozwoli ruszyć z miejsca.
- Uwalniałbym poszczególne etapy wolniej, żebyśmy mieli czas na implementację.
- Budowałbym bazę adresową użytkowników, którą potem można monetyzować w różny sposób.
- Rozważyłbym inną technologię niż aplikację natywną. PWA mogło być wystarczające do naszych potrzeb.
- Poszukałbym sponsoringu wśród lokalnych przedsiębiorców. Może podsunęliby mi inny pomysł. Może okroiłbym to do takiej formy, która im się spodoba, a jednocześnie pozwoli mi zdobyć początkowy ruch.
- Jeśli miałbym przetestować ideę, to zaproponowałbym grę najpierw kilku turystom, w formie strony internetowej, choćby mieli tylko w hotelu przejść kilka scenariuszy, nie ruszając się z miejsca, ale dowiedzieć czegoś o miejscach, do których się mieli potem wybrać.
- Skupiłbym się na jednym segmencie: np. rodziny z dziećmi, które były głównym celem naszych działań marketingowych w hotelu. Dopasowałbym scenariusze tak, żeby recepcja mogła zasugerować odpalenie gierki, która opowie w ciekawy sposób o miejscach, które i tak recepcja proponowała klientom na spacery czy wypady w deszczowe dni.