Presja – skąd się bierze i jak ją z siebie zdjąć?
Czym jest presja?
Presja to siła wywierana na ciało. Ciśnienie. A może nie jedna, a wiele sił?
Są dwa rodzaje cierpienia:
- fizyczne, to które powstaje, gdy np. uderzymy się małym palcem w za bardzo wystający mebel
- oraz to psychiczne, kiedy gadamy do siebie negatywnie o sobie.
To fizyczne jest naturalne. Pojawia się i przechodzi. Byłem zaspany, nie wymierzyłem, boli. Naturalne konsekwencje.
To psychiczne, pojawia się w reakcji na to pierwsze, fizyczne:
- Po cholerę się spieszyłem?!
- Kto to gówno tu postawił?!
- Czy ten ból kiedyś minie?
- Nie mogę w to uwierzyć, zawsze musi mi się coś takiego przydarzyć.
- To wszystko przez to, że pracowałem do późna, a potem dzieci mnie w nocy obudziły.
- Cały świat jest przeciwko mnie! Złośliwość rzeczy martwych.
- Kurde, a jak to złamanie? Jak się okaże, że to złamanie, to będę musiał odwołać spotkania.
- Teraz nie zdążę na…!
Jeden z nauczycieli buddyjskich przyrównał to do dwóch strzał. Jedna, ta fizyczna, ugodziła nas i wywołała w nas pierwsze cierpienie. A drugą strzałę, tę psychiczną, sami w siebie wystrzeliliśmy.
Pociągnijmy to dalej.
„To wszystko przez to, że pracowałem do późna”
Pomyślałem, ale zauważyłem tę myśl, byłem uważny, w końcu praktykuję buddyzm. Co mogę dalej pomyśleć?
„Nie powinienem tak myśleć. Jestem zły, bo obwiniam siebie.”
Ups. Właśnie dostaliśmy trzecią strzałą.
Zdarzyło Ci się tak kiedyś obwiniać i karcić siebie samego za to, że myśli się w taki czy inny sposób?
Albo w inną stronę: „Kto to gówno tu postawił?!”
Teraz szukamy wrogów i obwiniamy innych za nasze cierpienie.
Łatwo sobie wyobrazić, że zaczynamy sobie przypominać w tym momencie wszystkie złe rzeczy, które ludzie wokół nam wyrządzili. Wspomnienia o cierpieniu wywołują kolejne cierpienia.
A co, gdybyśmy po pierwszym strzale postawili przed sobą tarczę akceptacji?
Zamiast zareagować „Nie powinienem tak myśleć…” mogę pomyśleć: „Teraz obwiniam siebie”.
To proste spostrzeżenie, bez oceny. Bez przypisywania moralnej czy etycznej wartości do swoich myśli, czy to jest dobre, czy to jest złe, ani oceny siebie jako osoby. To akceptacja tego, że czasami takie myśli nam przychodzą do głowy i są częścią naszego doświadczenia, naszej natury.
To też akceptacja tego, że zgodnie z zasadą zachowania pędu, rozpędzona, ciężka noga, gdy zderzy się z ciężkim, twardym meblem, to tkanki w ciele ulegają zmiażdżeniu, silnie i na długo pobudzając wiele receptorów bólu. Fizyka, biologia, chemia. Prawa natury.
Myśli, nawet te oceniające, dają nam pewien sygnał, że coś możemy zrobić lepiej następnym razem. Możemy wyciągnąć lekcję. Np. że sen jest megaważny, że jak się nie wyśpię, to potrzebuję chwili dla siebie i robić rzeczy wolniej, a nie szybciej, nawet, jeśli już jestem spóźniony.
Jeśli ta sytuacja rzeczywiście się powtarza, to może to dobry sygnał, żeby zastanowić się nad tym, co jest dla mnie ważne, jakie nawyki kierują moim życiem i jakie zmiany chcę wprowadzić, żeby uniknąć niepotrzebnego cierpienia.
Ale idźmy jeszcze dalej.
„Nie powinienem tak myśleć…”
A właściwie dlaczego?
Nie powinienem. Muszę. Powinienem.
Z czym Ci się to kojarzy?
Mi to się kojarzy z moim obrazem siebie jako Kogoś, mającego tożsamość. Pełniącego pewne role, mającego obowiązki, oczekujący czegoś.
Widzę siebie, jako ojca, żywiciela rodziny. Chciałbym, abym był duży, piękny, podziwiany. Jako ten obraz, posąg, wyrzeźbiony przez moje myśli o sobie samym. Pielęgnowałem je latami. Buduję siebie, tworzę swoje życie i chcę. Pragnę.
Albo uciekam.
Dlaczego?
Bo w przeszłości wyjątkowo brakowało mi zaspokojenia pewnych potrzeb? Bo nauczono mnie lub nauczyłem się, że tak trzeba, taka jest droga, to jest aksjomat? Coś, czym powinienem się kierować w życiu zawsze, wtedy będę szczęśliwy?
Powinienem…
No więc latami cisnę, pielęgnuję, dążę, czytam, walczę, trenuję… i co?
Presja, pośpiech, rozczarowanie, frustracja.
Kiedy pojawia się presja?
Presja jest wynikiem oczekiwań i zobowiązań, przywiązania do rezultatów i poczuciem braku kontroli.
Czyli np. wtedy, kiedy czuję, że „powinienem” lub „muszę” i jak to zrobię, to będzie efekt, którego pragnę.
Powinienem, no to robię, nie ma nad czym myśleć. Just do it, right?
Ale co powinienem?
Presję odczuwam np. dlatego, że z jednej strony wiem, że jest koniec czerwca i marzy mi się długie wolne, tak żeby np. w sierpniu w ogóle nie pracować.
Ale z drugiej strony nie mam stałego źródła zarobku, oszczędności skończą się zaraz po wakacjach, a ja, jako jedyny żywiciel rodziny, który inwestował w siebie całymi latami, żeby mógł utrzymać rodzinę i dawać dużo wartości innym, nie dość, że jestem chory, wypruty, to jeszcze nie umiem przygotować małego, taniego, wartościowego produktu, którym mogę zacząć zarabiać.
A do tego mam pełno maili po urlopie, których nie tknąłem, vloga do nagrywania, który zajmuje dużo czasu, zobowiązania, których się podjąłem miesiące temu, a które teraz ode mnie wymagają zaangażowania i czuję nic innego, jak ogromną presję.
Nie chcę zrezygnować z niektórych rzeczy, takich jak vlog czy pisanie bloga, bo wiem, że determinacja, upór, systematyczność i konsekwentne działanie doprowadzą do rezultatów.
Przywiązuję się więc do efektu, do wyniku działań.
Na które nie mam wpływu. Nie. Mam. Wpływu. Nie mam wpływu efekty. Konsekwencje są zależne od naturalnych praw.
Na co mam wpływ?
Na swoje myśli i działania. Właściwie to na moje mięśnie, czyli to czym mój mózg, kierowany myślami, steruje.
No więc jakie mam myśli? Obwiniające i pospieszające siebie. Przywiązujące moje bieżące myśli do mojego obrazu idealnego siebie (w odróżnieniu do tego wybrakowanego siebie z dzisiaj). I do efektów, które osiągnięte, dadzą mi trwałe szczęście.
Ale buddyzm znów naucza, że nie ma niczego trwałego. Wszystko jest zmienne. Zarówno ja teraz (bo moje myśli i nawyki się zmieniają, moje ciało się zmienia), jak i obrazek idealnego mnie w przyszłości (bo moje potrzeby i marzenia stale się zmieniają).
Na czym powinienem się skupić?
Na tym, co myślę i robię teraz. Na tym co robię i dlaczego.
„Dlaczego” to moje intencje. Zarówno te plany i marzenia na przyszłość, jak i sposób, w jaki odnoszę się do innych, ale także do siebie właśnie.
Czy akceptuję siebie? To, że ja sam popełniam czasem błędy i jestem ograniczony przez moją biologię, wychowanie, środowisko, w którym żyję i decyzje, jakie podjąłem w przeszłości?
Czy akceptuję innych?
Czy akceptuję naturalne konsekwencje tego niezwykle złożonego świata?
Akceptacja wynika ze zrozumienia i uważności.
Skupiam się więc na tym, aby zrozumieć i być uważnym.
Moje „co”: zgłębiać wiedzę o naturze rzeczy i praktykować medytację.
Moje „dlaczego”: bo już nie mam czego się złapać, aby pokonać przyczyny presji i pośpiechu.