Setny sukces! Czego nauczyła mnie seria "1 sukces dziennie"?
To jest wpis z serii 1 sukces dziennie.
W tej serii publikuję codziennie jeden sukces, który osiągnąłem poprzedniego dnia. To praktyczna implementacja podejścia z książki Show Your Work!
Codziennie zapisuję swoje postępy w SlowTracker – aplikacji do zapisywania sukcesów. Następnego dnia rano wybieram jeden lub kilka i tworzę z nich krótki post.
Końcem marca (prawie pół roku temu) rozpocząłem serię 1 sukces dziennie. Nikomu się publicznie nie przyznawałem, że chciałem dobić do 100 wpisów. I właśnie się udało! 🎉
To magiczna liczba. Michał Parkoła ↗, z którym dużo rozmawiałem na temat deliberate practice, uznał 100 powtórzeń za taki krok przełomowy. Po tylu próbach, gdy za każdym razem robisz coś lepiej (lub przynajmniej inaczej), możesz siłą rzeczy osiągniesz wyższy stopień zaawansowania. Czasami znacznie wyższy.
Z kolei Angela Duckworth mówiła o roku zaangażowania w robienie trudnej rzeczy, aby wyrobić w sobie upór. To jedna z rzeczy, których czułem, że mi brakuje.
Wyzwanie było dla mnie rzeczywiście trudne. Nauczyłem się jednak po drodze kilku istotnych rzeczy i dzisiaj chciałem podzielić się wnioskami.
Co chciałem osiągnąć?
Make stuff you love and talk about stuff you love and you’ll attract people who love that kind of stuff. It’s that simple.
People really do want to see how the sausage gets made.
Bazowałem na idei z książki Show Your Work, z której są powyższe cytaty. Marek Jankowski nazwał to “sprzedawaniem swoich trocin”.
A brzmi ona w skrócie tak: jeśli będę dzielił się moimi doświadczeniami i postępami w pracy, to łatwiej będzie mi zdobyć nowych klientów, czy poznać osoby podobne do mnie.
Chciałem też nauczyć się pisać i wyrobić w sobie nawyk codziennego pisania (upór).
Czy to się udało?
Myślę, że tak.
Jeśli chodzi o pisanie, to nie mam spektakularnych efektów i przede mną jeszcze wiele pracy, ale już teraz widzę znaczną poprawę w kompozycji, stylu i tematyce moich treści.
Nie zawsze udawało mi się pisać codziennie, ale wiem, co ułatwia mi codzienne pisanie i publikację. (O tym za chwilę.)
No i zbudowałem sporą bazę treści (na dzień dzisiejszy 140 wpisów) i dzielę się nimi z potencjalnymi klientami.
Ostatnio znajomy koder (pozdrawiam!) zapytał o moje doświadczenia z aplikacją mobilną. Podesłałem link do wpisów z tagiem #google-play ↗, #speechzap ↗ i #slowtracker ↗. To cieszy, gdy mogę w kilka sekund dostarczyć wartość przygotowaną kilka tygodni czy miesięcy temu. Poza tym okazało się, że jest dość podobny do mnie 😉
Jak wyglądał mój proces pisania?
Niektórzy mogą uznać, że przynudzam już z moim procesem, ale uważam go za niewiarygodnie skuteczny. A wygląda on tak:
- Wpisy w SlowTracker
Dodawałem codziennie do SlowTracker:
- moje sukcesy,
- wnioski z porażek,
- postępy w pozyskiwaniu klientów i ich opinie,
- artykuły,
- poznane fragmenty kodu czy komendy,
- i wiele innych krótkich wpisów, które relacjonowały moje sukcesy.
Wpisywałem je na bieżąco i przynajmniej jeden (często 3-4) dziennie. Starałem się dodawać jak najwięcej szczegółów i zajmowało mi to często raptem 1-2 minuty. Gdy tylko odkryłem dlaczego mój kod nie działał, odważyłem się zadzwonić do klienta na zimno albo wreszcie uruchomiłem kampanię na Product Hunt, to dopisywałem krótką refleksję z tego doświadczenia.
Czasami zamiast do SlowTrackera, to dopisywałem bezpośrednio do utworzonej notatki w Obsidian. Gdy tylko napotykałem problemy na początku większego zadania, to wiedziałem, że będę chciał z tego napisać artykuł. W ten sposób powstały artykuły #self-hosted ↗.
Kluczem jest działanie - bez robienia i kończenia rzeczy nie mam doświadczeń, które mogę zapisać do SlowTracker.
- Wybór i pisanie
Te wszystkie wpisy przeglądałem następnego dnia rano i wybierałem jeden lub kilka powiązanych ze sobą tematycznie. Zadziałało to świetnie, z czego zdałem sobie sprawę jeszcze na samym początku.
Zaczynałem od wklejania tych wpisów i delikatnej redakcji. Z czasem pisałem znacznie więcej treści i zajmowało mi to nawet 1-2 godziny.
Tworzyłem w Obsidian, w którym zorganizowałem sobie też tablicę Kanban z treściami na bloga. Wpisywałem tam pomysły i drafty artykułów.
- Publikacja
Kiedyś, jeszcze przed tą serią, publikowałem treści bez redakcji, bo zależało mi na skończeniu i pójściu dalej. Czułem, że gdybym miał to przeczytać jeszcze raz i przeredagować, to nigdy bym tego nie opublikował.
Jednak nigdy nie czułem się dobrze z myślą, że mogłem zostawić na następny dzień publikację, a tego nie zrobiłem. Dotyczyło to zwłaszcza sytuacji, gdy pisałem pod wpływem emocji. Po wyspaniu się i/lub przedyskutowaniu treści opublikowanego artykułu, inaczej patrzyłem na sprawy i wstyd mi było, że nie wziąłem pod uwagę innych perspektyw. Artykuły na tym mocno traciły.
Dlatego w tej serii postanowiłem, że każdy artykuł będę chciał jeszcze przynajmniej przeczytać - na głos! - przed publikacją.
Chciałem redagować popołudniami, żeby móc codziennie publikować i trzymać się obietnicy “1 sukces dziennie”. Przez jakiś czas udawało mi się to zrobić, ale ostatecznie i tak nikt nie czekał na te wpisy, więc mogłem sobie pozwolić ich publikację po dłuższym czasie.
Jednak na taki proces byłem gotowy dopiero wtedy, gdy zrobiłem automatyczne newslettery. Termin (co tydzień we wtorek) wymagał ode mnie przeredagowania wszystkich zaległych wpisów i często siadałem do tego raz w tygodniu, aby hurtem opublikować 3-5 wpisów.
Ostatnie w tej serii redagowałem z rana zamiast pisać nowe (nad czym ubolewam, bo nie pisałem jednego sukcesu dziennie, ale ostatecznie to przecież też jest pisanie).
Jak promowałem posty?
No cóż… przez większość czasu nie promowałem. Z kilku powodów:
- Nie czułem, że warto.
Na początku nie czułem, że są wartościowe i jest się czym chwalić. Dopiero z czasem stworzyłem kilka większych wpisów takich jak np. o szyfrowaniu danych w kontekście MVP, co okazało się bardzo pomocne dla kilku osób na grupie FB Twórcy aplikacji SaaS ↗.
Było to spojrzenie na szyfrowanie oczami programisty, który tym tematem się nie zajmował. Chodziło o to, aby pokazać drogę, jaką przeszedłem, bo być może ktoś będzie zaraz kroczył tą samą ścieżką. Przetarłem szlak, aby innym szło się nieco łatwiej.
Takie podejście pozwoliło mi się oswoić z myślą o dzieleniu się moimi treściami, ale nadal blokowało mnie kilka rzeczy.
- Brakowało mi czasu
Pisanie zajmowało mi sporą część dnia. Chciałem pisać krótkie wpisy, ale jak pisałem krótko i zwięźle, to czułem, że to nie ma wartości. Dodawałem więc trochę kontekstu, powodów, dla których podejmuję takie, a nie inne decyzje, fragmentów kodu czy inne przemyślenia.
Jednak obsługiwałem w tym czasie klientów, rozwijałem aplikację (bo bez tego nie miałbym sukcesów do) i miałem wiele innych obowiązków.
Poza tym publikowanie bez odpowiadania na komentarze czy nawiązywania relacji też nie jest bardzo skuteczne, a chciałem mieć najlepsze możliwe efekty. Myślę, że to było błędne przekonanie i wymówka, ale czułem, że na robienie tego i przemyślenie jak to robić potrzebuję więcej czasu.
- Moje social media słabo reagują
Nie umiem w sociale albo mam zbyt wiele zainteresowań i tematów, o których piszę. Rzadko publikowałem moje wpisy na IN i FB, a jak już, to zainteresowanie było słabe.
Dopiero dużo później przygotowałem sobie wstępny proces tworzenia wpisów na podstawie moich treści, ale to nadal nie działało zbyt dobrze.
Nie ułatwiało mi też to, że nie przygotowuję grafik dla moich wpisów. Mam automatycznie generowany obrazek OG, który już mi się znudził i nie wiem, czy przyciąga skutecznie uwagę.
- Zakres tematyczny
Moje wpisy nie trzymają się żadnego konkretnego wątku. Wyszło z nich, że co prawda często pisałem o moich aktualnych projektach i aplikacjach mobilnych, ale poruszam tematykę od:
- technologii,
- automatyzacji i…
- arkuszy kalkulacyjnych,
przez:
- UX,
- produktywność,
- biznes,
- MVP i…
- marketing,
po:
- pisanie,
- kreatywność,
- parenting,
- nawyki,
- psychologię i…
- filozofię.
(Nic dziwnego, że trudno jest mi zbudować markę osobistą 😅)
- Nie chciałem robić clickbaitów i kreować się na eksperta
Czuję, że jeszcze wiele muszę się nauczyć jeśli chodzi o pisanie pod konkretny cel. O ile same wpisy udawało mi się zrobić w miarę spójne, wokół jednego tematu, o tyle były to bardziej relacje z mojej drogi, niż odpowiedź na rzeczywiste problemy.
Do tych relacji próbowałem zrobić post factum tytuł, ale skądinąd wiem, że na sociale lepiej działa, gdy mam najpierw chwytliwy nagłówek (z ang. viral hook), a dopiero do tego piszę treść.
Nie przemawia to do mnie jednak. Trochę wynika to z tego, że nie wiem co mogę obiecać, na co ludzie zareagują, ani co by było dla nich ciekawe. Gdy wymyślałem takie nagłówki, to okazywało się, że muszę włożyć ogrom wysiłku w przygotowanie treści w zgodzie ze mną: rzetelnych i kompletnych.
Inne podejście do promowania i wartości moich treści
Przynajmniej czuję teraz różnice i podobieństwa między moimi artykułami a wpisami na socialach. To daje mi poczucie, że sukces zasięgowy na socialach jest w moim… zasięgu. Moje historie mogłyby być znacznie krótsze i osadzone w szablonach, które świetnie ujął Grzegorz Tanecki ↗.
Jednak ostatnio Szymon Negacz przekonał mnie ↗, że źle robiłem, że nie dzieliłem się moimi doświadczeniami. Najwidoczniej słusznie wzbraniałem się przed kreowaniem swojego wizerunku jako eksperta w temacie. To przekonanie otwiera drogę do kolejnego wyzwania/eksperymentu - pisania krótkiej serii “1 sukces dziennie” na IN, zamiast długich relacji na bloga.
To z kolei jest potwierdzeniem, że warto sobie stawiać takie wyzwania jak 1 sukces dziennie, bo dzięki temu gromadzimy doświadczenia, z których wyciągamy takie wnioski, jak te powyższe.
Jeśli czujesz, że się tu zapętliłem, to słusznie. Chodzi o tworzenie pętli sprzężenia zwrotnego i kół zamachowych, które pozwalają nam działać w zgodzie z nami i w kierunku, w którym chcemy iść.
Wracały wspomnienia
Mam sporo doświadczeń, którymi mogę się we wpisach dzielić. Nie wiem na ile są wartościowe, bo miałem mało informacji zwrotnej, ale wracały do mnie doświadczenia biznesowe i myśli z książek przeczytanych przez ostatnie 20 lat.
Karmiłem się zbyt wieloma tematami, by je tu wszystkie przytoczyć. Zauważyłem też, że gdy już zacząłem notować regularnie w Obsidian, to gromadziłem nie tylko koncepcje - zgodnie z systemem Zettelkasten - ale cytaty, które potwierdzają moje przekonania zbudowane na bazie tych setek lektur.
Czasami wplatałem te treści w stworzone artykuły, a czasami linkowałem, by kiedyś uwolnić notatki w postaci kolejnych wpisów w digital garden.
Trzymanie się wątku
Było mi bardzo łatwo trzymać się wątku. Do tej pory, zwłaszcza gdy pisałem eseje, to rozwlekałem się i robiłem dygresje do dygresji 😅 Cierpiałem na myśl, że nie umiem się zwięźle wyrażać i rozwlekam się niepotrzebnie.
Teraz jednak zaczynałem od jednego lub kilku sukcesów i starałem się skupiać na jednej lekcji, jaką z tego wyniosłem.
No dobra, nie starałem się 😅 Gdybym się starał, to może by wyszło jeszcze bardziej konkretnie, zwięźle i praktycznie.
Wychodziło to dość naturalnie. Ograniczałem zakres artykułu, bo trzymały mnie ramy określone przez sukcesy, na bazie których pisałem.
Wzorce
W miarę, jak pisałem, zaczęły wyłaniać się ogólne tematy i kategorie.
Po pierwsze MVP: tworzyłem produkt i dochodziłem do fazy, w której jestem w stanie wypuścić coś ciekawego, wartościowego dla użytkowników. Chciałem dojść do tej fazy jak najszybciej i pokazywałem w jaki sposób dochodziłem do tego.
Dzieliłem się myślami z książek i własnymi refleksjami. Pokazywałem decyzje jakie podejmowałem, żeby ograniczyć zakres projektu do absolutnego minimum.
Staram się też gęsto linkować, pokazywać kto mi pomógł, na jakim etapie i w czym. Często przewija się tu Szymon, który też pomagał mi trochę bardziej pod kątem technologicznym: co wybrać, jakie podjąć decyzje, żeby to miało ręce i nogi i żeby udało się to szybko zrobić. Więc to mi mocno też pomogło. Wielkie kudos dla Szymona 🙌
Zauważyłem też, że piszę trochę dla ludzi podobnych do mnie: generalistów, twórców, programistów, rodziców - osób z wieloma pasjami, którzy nie umieją sobie poradzić z promowaniem siebie jako ekspertów czy wytrwałym dążeniem do jednego celu. Czułem, że mogę zaoferować swoją perspektywę i sposoby radzenia sobie ze swoimi skłonnościami czy niekorzystnymi nawykami.
Pisałem też wiele wpisów językiem bardziej technicznym, co z pewnością odrzuciło niektórych czytelników, ale z drugiej strony uznałem, że nie potrzebuję mieć zbyt wielu fanów. Wystarczy 100. Zawęziłem więc nieco grupę docelową tymczasowo, co ułatwia tworzenie wartości.
Te wszystkie wnioski i obserwacje poczyniłem dopiero wtedy, gdy zacząłem wyciągać ze swojej głowy doświadczenia, przypatrywać się im podczas przelewania “na papier” i porównywać z innymi, produkowanymi przeze mnie treściami. Zacząłem dostrzegać wzorce.
Skąd tyle sukcesów?
Do tej pory, w ciągu 7 miesięcy, zgromadziłem 627 sukcesów (90 wpisów miesięcznie).
W weekend oficjalnie nie pracowałem, ale często robiłem sobie nowe eksperymenty, bawiłem się narzędziami lub chciałem przycisnąć parę tematów, co powodowało, że w poniedziałek miałem zbuforowanych kilka sukcesów do wybrania kolejnego artykułu.
Starałem się pisać większe sukcesy, ale gdy brakowało większych, to pisałem też mniejsze, które uważałem za postęp. Podobnie jak postępem na siłowni jest zrobienie jednego powtórzenia więcej w jednej tylko serii ćwiczeń.
Feedback
Najczęściej nie dostawałem informacji zwrotnej, co uznawałem za dowód na to, że moje treści są nieciekawe, niepraktyczne lub może mój styl jest odrzucający.
Zdarzał się jednak konstruktywny feedback, np. od Michała Parkoły, który zasugerował, żeby więcej używać intention and obstacle.
W kilku postach to zrobiłem, potem zapomniałem, żeby to intencjonalnie tej techniki używać. Choć myślę, że trochę poszedłem w tym kierunku.
Nauczyłem się też trochę lepiej tytułować i opisywać artykuły. Tutaj pomogło też GPT, które mi sugerowało opisy czy tytuły i pracowałem. Czasami wymyślałem sam, czasami prosiłem GPT, żeby mi wygenerowało, a potem sobie zmieniałem tytuł i opisy. Było to w jakiś sposób też inspirujące, więc myślę, że warto zbić treści z GPT.
Można też wprost poprosić o roast artykułu. Rzadko to robiłem, bo jest to czasochłonne i bolesne, ale pozwala spojrzeć z innej perspektywy na swoje pisanie.
Gdy dyskutowałem z Gosią nad jednym artykułem, to zrozumiałem, że w jednym artykule mogę oddzielić od siebie wątki programistyczne (pełne żargonu i zrozumiałe tylko dla osób siedzących w temacie) od mojego podejścia i wniosków, które można przenieść na inne obszary życia. W ten sposób artykuł głęboko techniczny może przynosić wartość dla mniej technicznych osób, np. jak testować czy sprawnie rozwijać produkty i biznes.
Agile
Można też powiedzieć, że pisanie artykułów trochę wymuszało na mnie działanie w duchu Agile. Jeśli brałem się za duży temat, to nie mogłem odtrąbić sukcesu do czasu, aż tego zadania nie skończę. A bardzo zależało mi na tym, aby utrzymać streak w SlowTracker i mieć sukcesy do opisania następnego dnia.
Więc gdy pracowałem danego dnia, to starałem się podzielić pracę w taki sposób, aby udawało się zawsze dotrzeć do kolejnego punktu kontrolnego.
Pętla sprzężenia zwrotnego regulowała sposób, w jaki działałem (mniejsze porcje), aby łatwiej robiło mi się rzeczy, które robiłem później (pisanie relacji na bloga).
Praca koncepcyjna a sukcesy
Lubię pracę koncepcyjną, ale samo wymyślenie koncepcji nie traktuję jako sukces. Dopiero opisanie jej w artykule, a najlepiej wdrożenie jej i popełnienie pierwszych błędów, jest czymś, co mogę potraktować jako pracę wnoszącą jakąkolwiek wartość.
To podejście powodowało, że bardziej ceniłem działanie i chciałem przede wszystkim uzyskać rezultaty, a nie tylko zalewać się dopaminą na myśl o tych wszystkich efektach, które mogę osiągnąć.
Nie wpisywałem więc nowej koncepcji biznesowej czy strategii marketingowej do SlowTracker. Wpisywałem jednak pierwszy krok i każdy kolejny, który przybliżał mnie do realizacji mojej wizji.
Dopiero później, gdy te działania opisywałem w artykule, to wspominałem (choć rzadko) o pomyśle, jaki stał za konkretnym działaniem.
Skąd czerpałem inspiracje?
Oprócz wspomnianej książki Show Your Work!, podbudowywałem swoją motywację przez obserwowanie kilku osób na IN:
Automatyzacje
Zrobienie czegoś 100 razy jest łatwiejsze, jeśli po drodze uprości się swój proces. Dlatego na potrzeby codziennego pisania zrobiłem kilka automatyzacji, które ułatwiły mi publikację.
Opisałem je rzecz jasna na moim blogu:
- Jak zrobić na blogu automatycznie generowany obrazek Open Graph w Astro?
- Jak zautomatyzować wstawianie obrazków do postów tworzonych w Obsidian?
- Automatyczny newsletter
Końcowe wnioski
Nie napisałbym tak wiele, gdyby nie prosty proces dodawania do SlowTracker wszystkich swoich (nawet najdrobniejszych) sukcesów. Na tym nawyku mogłem budować dalej (patrz: Spiętrzanie nawyków).
To wstępne gromadzenie treści ułatwiło mi rozpoczęcie pisania, a to jedna z czterech kluczowych zasad tworzenia nowych nawyków, o których pisał James Clear w swojej bestsellerowej książce Atomowe Nawyki.
Nawet, jeśli nie chcesz korzystać ze SlowTrackera z jakiegokolwiek powodu (chętnie poznam te powody), to gorąco polecam spisywanie swoich najdrobniejszych sukcesów CODZIENNIE. Bo codziennie mamy okazję czegoś się nauczyć, coś osiągnąć lub choćby odpocząć. (Odpoczywanie to jedna z umiejętności, które warto trenować, np. przez medytację lub spacer.)
Ponadto zauważanie sukcesów to trening uważności i życie w duchu slow life. Buduje nasze poczucie sprawczości i spełnienia oraz motywację do dalszego działania. Co więcej, uodparnia na negatywne skutki porównywania się z innymi i zmniejsza tendencję do narzekania.
Skąd to wiem? Sprawdziłem na sobie 😉 Ale nie musisz mi wierzyć na słowo. Po prostu zacznij!
Co dalej?
Nie będę kontynuował tej serii. Spełniła swoją rolę. Nadal jednak planuję pisać i wykorzystywać SlowTracker do gromadzenia sukcesów, bo te doświadczenia i historie wskazują na istotę moich wpisów.
Życzę dostrzegania i celebrowania swoich sukcesów na co dzień! 🥳