Kuźnia Spotkań

Pomysł

W BNI, organizacji networkingowej, reprezentowałem hotel i reklamowałem wyjazdy grupowe oraz imprezy integracyjne, więc jako partnerów szukałem event managerów, którzy takie imprezy organizują. Dzięki networkingowi lepiej poznałem specyfikę ich pracy, problemy, z którymi się zmagali, i narzędzia, których używali do tej pory.

Z drugiej strony sam szukałem miejsc, gdzie mogę się reklamować jako hotel. Funkcjonowało trochę portali konferencyjnych, ale stwierdziłem, że technologicznie były one dość zacofane.

Ich modele biznesowe opierały się głównie na abonamentach za przestrzeń reklamową i nie gwarantowały sukcesu.

Research

Znalazłem bazę agencji eventowych i obdzwoniłem 40 z nich. Jeśli czytałeś już kilka moich poprzednich artykułów, to pewnie się domyślasz, że wykonanie tych telefonów bolało mnie jak diabli. Miałem awersję do dzwonienia. Więc możesz sobie też wyobrazić, jaka duma mnie potem rozpierała.

Dlaczego w ogóle to zrobiłem? Pod wpływem kilku książek. Pierwszą była The Ask Method. Uczy, jakie pytania należy zadawać, żeby poznać potrzeby swoich klientów i ich posegmentować.

Drugą była regularnie przeze mnie polecana The Four Steps to Epiphany. Uważam, że każdy, kto myśli o otworzeniu start-upu, powinien ją przeczytać (obok The Right It Alberto Savoi oraz Will It Fly? Pata Flynna).

W każdym razie nauczyłem się, jak odkrywać prawdziwe potrzeby klientów, zanim jeszcze zabiorę się za development, i postanowiłem z tej wiedzy skorzystać.

Zadzwoniłem więc do tych 40 agencji. Zaczynałem od bardzo krótkiego przedstawienia:

Dzień dobry, nazywam się Michał Kukla i projektuję usługę dla agencji eventowych.

I dalej na jednym wydechu natychmiast zadawałem pytanie:

Jakie jest twoje największe wyzwanie związane z miejscem na event?

Teraz następowało najlepsze. Nie mogłem się odezwać. Kto się pierwszy odezwał, ten przegrywał. Trzeba było czekać na odpowiedź, jakakolwiek by ona nie była. Nie ryzykowałem więc pytaniem:

Czy miał(a)by Pan/Pani czas, by odpowiedzieć na kilka pytań?

Jeśli ktoś nie miał czasu, to albo mówił mi to wprost i prosił o telefon później, albo od razu odpowiadał.

Na 40 telefonów zdarzyły się bodajże 2–3, kiedy faktycznie ktoś nie chciał rozmawiać. Czasami ktoś odpowiadał lakonicznie, ale gdy drążyłem temat kolejnymi pytaniami, to okazywało się, że odkrywałem coś zupełnie nieoczekiwanego.

Wcześniej przygotowałem sobie zestaw 4 pytań, które mnie interesowały, ale odpowiedź na to pierwsze, otwarte, najczęściej inspirowała mnie do zadawania kolejnych pytań o specyfikę  pracy rozmówców.

Niekiedy trafiałem na agencje, które zupełnie nie mieściły się w mojej wstępnej grupie docelowej, ale skoro ich przedstawiciele chcieli odpowiadać, zadawałem pytania, dzięki czemu lepiej poznałem rodzaj agencji, które na pewno NIE będą korzystały z portalu.

Kopalnia wiedzy

W przypadku mojego researchu często się zdarzało, że agencje były bardzo zaskoczone moim telefonem. Najwidoczniej rzadko ktokolwiek do nich dzwonił i nie próbował im niczego sprzedać czy od nich kupić.

Co najlepsze, najczęściej odbierali właściciele agencji, którzy zajmowali się obsługą klientów, więc miałem bezpośredni dostęp do tych, których w innych firmach często strzegą sekretarki.

Niektóre rozmowy trwały nawet godzinę (co dla mnie było niespotykane, nieoczekiwane) i okazały się kopalnią wiedzy.

Szybko zrozumiałem, że agencje eventowe miały albo swoje bazy sprawdzonych obiektów, albo szukały po ogólnych bazach, czasami z pomocą obsługi klienta portali konferencyjnych, innym razem w Google, TripAdvisorze czy innych mało eventowych bazach.

Z rozmów z agencjami wynikało jednak, że często na znalezienie obiektu dla grupy 80 osób poświęcali 3 dni, a i tak nic nie znajdywali. Bez obiektu z kolei nie mogą zorganizować imprezy, więc tracą klienta.

3 dni pracy to sporo czasu. Pomyślałem więc, że agencje będą w stanie mi zapłacić za skorzystanie z bazy, która im to ułatwi.

Wymagało to posiadania przeze mnie pokaźnej bazy obiektów. W zasadzie WSZYSTKICH możliwych obiektów.

A jak zbudować bazę WSZYSTKICH możliwych obiektów na eventy?

W portalach konferencyjnych agencje musiały płacić za wizytówkę abonament, najczęściej roczny. Hotel, który kiedyś reprezentowałem, miał zaledwie jedną czy dwie takie wizytówki. Cięliśmy bowiem koszty gdzie tylko się dało, a gdy nie widzieliśmy rezultatów, rezygnowaliśmy.

Jeśli obiekty miałyby płacić za wizytówkę w mojej bazie, to znów nie pozyskałbym wszystkich obiektów, bo zawsze któryś by nie dysponował budżetem na ten cel. Takie obiekty musiałyby więc trafić do bazy bez płacenia.

Zakładałem zatem, że za znalezienie obiektu, który spełnia wszystkie wymagania i ma wolne terminy, agencja eventowa będzie gotowa coś zapłacić. Wstępną cenę ustaliłem na 29 zł za pojedyncze wyszukanie.

Podczas jednej rozmowy z przedstawicielem agencji zapytałem o to, ile byliby gotowi zapłacić za znalezienie obiektu. Odpowiedź brzmiała:

Jeśli będzie to obiekt, którego jeszcze nie znamy, to myślę, że nie więcej niż 200–300 zł.

„To jest to!” – pomyślałem.

Podjarałem się, że nie muszę brać za moje usługi tak niskiej kwoty. Znalezienie obiektu najwidoczniej było dużą wartością dla agencji.

Nie myślałem jeszcze o budżetach, jakie agencje przeznaczają na eventy, więc nie umiałem porównać mojej propozycji cenowej z tym, ile faktycznie agencje tracą czasu i wydają kasy na wszystkie rzeczy dookoła.

Po tych rozmowach zabrałem się ostro do pracy.

Development

Zrezygnowałem z BNI, które zżerało mi mnóstwo czasu, a moja działalność copywriterska nie przynosiła mi wystarczających przychodów. Realizowałem jeszcze pojedyncze zlecenia, ale raczej wygaszałem działalność.

Spółka z o.o.

Założyłem spółkę pod swój projekt i zrobiłem podstawowy kurs prowadzenia ksiąg rachunkowych, żebym chociaż wiedział, z czym się wiąże pełna rachunkowość, i umiał rozmawiać potem z księgowymi i inwestorami.

Byłem przekonany, że gdy już uruchomię produkt i zacznę zarabiać,to uda mi się w końcu pozyskać inwestorów.

Wyszukiwarka

Zaprojektowałem aplikację, która szybko stała się kombajnem. Miała mnóstwo funkcji, takich jak baaardzo zaawansowana wyszukiwarka po wszystkich możliwych polach.

Żeby znaleźć odpowiedni obiekt, musiałem przeszukiwać po kwantyfikowalnych danych, czyli:

  • liczbach (maks. liczba miejsc noclegowych, liczba pokoi, sal konferencyjnych, miejsc parkingowych dla autokarów itp.),
  • listach (dostępne usługi, typu SPA, siłownia czy rzutnik w sali konferencyjnej),
  • lokalizacji na mapie, odległościach od największych miast, możliwych opcjach dojazdu
  • i wiele, wiele innych.

Starałem się upchnąć wszystkie możliwe opcje ze wszystkich znanych mi portali konferencyjnych.

Zunifikowany format

Od agencji dowiedziałem się, że problemem często jest różny format, w jakim obiekty przesyłały cenniki i informacje o sobie. Chciałem to zunifikować u siebie na miarę serwisu Booking.com.

Dzięki temu agencje mogłyby jednym kliknięciem wygenerować ofertę white label dla klienta, umieszczając w niej wszystkie zdjęcia, informacje i ceny podniesione o swoją marżę.

Kontrola nad komunikacją

Chciałem, aby komunikacja odbywała się poprzez platformę. W moim modelu przewidywałem pobieranie w którymś momencie prowizji od obiektów, a gdyby komunikacja odbywała się poza platformą, to nie miałbym nad tym kontroli. Bałem się, że te prowizje przejdą mi koło nosa i wszyscy będą obchodzić platformę.

Produktywność agencji

Cała platforma miała też służyć lepszej organizacji pracy event managera, co również postrzegałem jako wyzwanie.

Event manager mógł dodać obiekt do ulubionych, do listy na konkretne wydarzenie (jak na Airbnb) i prowadzić całą komunikację w jednym miejscu. W ramach wydarzenia widziałby, które obiekty odrzuciły zapytanie ofertowe, które spełniają kryteria itd.

Wsparcie organizacji wydarzenia

Oczyma wyobraźni widziałem cały zestaw funkcji do organizacji wydarzeń, zarówno dla obiektów, jak i dla event managerów. Dla przykładu: coś, co w branży nazywa się książką produkcyjną, mogło zostać przeniesione do mojej platformy.

Kontakty, zadania, uczestnicy – wszystko to mogło być w platformie. Zakładałem, że to będzie ogromna wartość.

Narzędziami do organizacji wydarzeń zmuszałem też wszystkie strony do korzystania z platformy, co chciałem wykorzystać później do lepszej monetyzacji serwisu, np. do umieszczania reklam obiektów w odpowiednich miejscach, na miarę Google Ads, gdzie można było bardzo precyzyjnie dopasować reklamę do grupy docelowej.

Czyli np. jeśli dana agencja eventowa często szukała obiektów o konkretnych parametrach, to obiekt mógł być oznaczony jako wyróżniony na liście wyszukiwań.

Realizacja

Wykonanie projektu zajęło mi rok. Pracowałem w domu, nie miałem żadnych innych obowiązków oprócz zajmowania się dziećmi. Kodowałem po 9–10 godzin dziennie, także w soboty.

W tym czasie wiele się nauczyłem o specyfice spółki, odświeżyłem umiejętności programistyczne po 6 latach w innej branży, nauczyłem się nowych technologii, machine learning i jak programować w React.

Uznawałem to za doskonałą inwestycję w siebie, bo wiedziałem, że jeśli nie udałoby mi się ruszyć z platformą, to będę miał przynajmniej projekt, którym będę mógł się pochwalić podczas rozmów o pracę.

(Uważałem jednak taki scenariusz za wielce nieprawdopodobny, jako że porządnie przygotowałem się do zrobienia tego projektu, nawet obdzwoniłem wszystkie agencje, miałem kontakty i byłem pewny, że to jest to. To przecież nie mogło się nie udać!)

Poznawanie branży

Podczas researchu znalazłem też swego rodzaju manifest nazywany Białą Księgą Branży Komunikacji Marketingowej.

Jej twórcy przedstawiali zestaw dobrych praktyk, które warto stosować, żeby w branży wszystkim było lepiej. Argumentowali je długim czasem procesu realizacji przetargów, ale przede wszystkim kosztami. Szacowali, że w 2016 roku koszt przygotowania się do przetargów wyniósł ponad 130 mln zł netto.

Czułem, że mój projekt może realizować dodatkowo podniosłą misję ograniczenia tych kosztów i pozytywnego wpływania na całą branżę. To idealnie wpasowywało się w moją prywatną misję optymalizacji (stąd powstało Zopteo) i zaspokajało potrzebę ograniczenia marnotrawienia czasu i pieniędzy.

Było jednak kilka problemów z moim modelem biznesowym.

Problem z modelem biznesowym

Uważałem, że agencje nie są przyzwyczajone do płacenia za znalezienie obiektów. To raczej obiekty walczyły o zlecenia z agencją.

Częstą praktyką było dzielenie się przychodem z agencją. Agencje czasami dorzucały swoją marżę do obiektów, ale to było śliskie. Klient mógł później zadzwonić do obiektu i dostać niższą cenę, choć spodziewał się, że to w agencji zaproponują mu zniżki.

Agencje mogły też brać prowizję od obiektów.

Budowanie bazy bardziej kłopotliwe, niż myślałem

Nie spodziewałem, że zbudowanie bazy będzie tak bardzo skomplikowane i czasochłonne. Mój model biznesowy to klasyczna platforma wielostronna: z jednej strony wiele obiektów, z drugiej strony wiele agencji eventowych. Wiele do wielu.

Problem z platformą wielostronną jest taki, że trzeba przekroczyć pewną masę krytyczną zarówno z jednej, jak i drugiej strony. O ile być może wystarczyłby mi jeden klient, jeden event manager, który korzysta z platformy (potem mogłem sprzedawać kolejnym), o tyle bazę obiektów musiałem mieć pełną już dla tego pierwszego event managera.

Podobnie było z personelem w hotelu, w którym pracowałem. Musiałem zatrudniać 11 osób po to, żeby obsłużyć zarówno jedną osobę, jak i 50 osób.

Postanowiłem to ograć technologią. W Google Maps wszystkie obiekty raczej już miały wizytówkę, wystarczyło więc te obiekty stamtąd zaciągnąć.

Taaa… To nie było takie proste. Google Maps ma limity. Gdybym chciał iść zwykłą ścieżką i zapłacić za używanie ich API, mogłoby mnie to kosztować dziesiątki tysięcy złotych.

Były 3 ograniczenia: darmowe limity, 60 wyników naraz i szeroka kategoria.

Limit liczby zapytań na użytkownika

Darmowe limity ograłem tak: założyłem tyle kont Google, ile się dało, i na każdego użytkownika wykonywałem maksymalny limit zapytań.

60 wyników na zapytanie

Drugie ograniczenie stanowił fakt, że dla konkretnego fragmentu mapy mogłem wyciągnąć maksymalnie 60 wyników. Opracowałem mechanizm, który polegał na tym, że tworzyłem coś, co nazwałem lighthouses. Ustawiałem je najpierw rzadko na mapie, np. co 5 kilometrów. Jeśli dla danego lighthouse’u było mniej niż 60 wyników, szedłem dalej.

W przeciwnym razie ustawiałem mniejsze lighthouses, gęściej w ramach określonego terenu, np. nie co 5 km, tylko co kilometr. I tak doszedłem do 4 poziomów. Dla przykładu: na rynku w Krakowie musiałem ustawiać lighthouse co 100 m, żeby nie przekroczyć limitu 60 wyników.

Szeroka kategoria

I wreszcie trzecim ograniczeniem było to, że gdy wyszukiwałem „restauracja”, to pokazywały mi się co prawda takie, które nadawały się na wydarzenia, bo miały salę na kilkadziesiąt osób, ale też pokazywały mi się kebaby, bary mleczne i lodziarnie.

Obróbka danych

Po kilku miesiącach przerabiania tych danych zostałem z listą kilkudziesięciu tysięcy obiektów, których nie umiałem skategoryzować.

Z Google Maps czasem pozyskiwałem adresy stron internetowych, więc zrobiłem własny mechanizm indeksowania, który wchodził na stronę obiektu, zbierał wszystkie słowa kluczowe i tokenizował je. Celem było zbudowanie modelu machine learning, który mógłby mi automatycznie przypisać obiekt do jednej z interesujących mnie kategorii.

To mnie kosztowało mnóstwo pracy.

Do tego brakowało mi wielu nietypowych miejsc, które również znajdowały się na radarze event managerów, takich jak opuszczone budynki, hale produkcyjne, penthouse’y itp.

Oszczędności się kurczą, a rozwój trwa i kosztuje…

Przez cały czas byłem sam z moim projektem i zaczynało mi brakować oszczędności. Próbowałem wziąć kredyt przez znajomych z BNI, ale zawiodłem się. Dobrze się stało, bo oszczędności topniały wolniej, niż myślałem, a ryzykowałem pozostanie w długach.

Nie miałem też nikogo do pomocy, a robiłem wszystko:

  • projektowałem design serwisu (zrobiłem kurs UX i Figmy),
  • założyłem spółkę i napisałem wszystkie regulaminy i polityki (kurs księgowości, artykuły o spółkach z o.o., ustawy),
  • wydevelopowałem to wszystko (kurs machine learning, React + Redux, PHP Symphony).

Mało tego, poszedłem na kurs dla event managerów, żeby lepiej zrozumieć ich potrzeby i specyfikę pracy. Wszedłem w branżę z buta.

Gdyby nie kończyła mi się kasa, pewnie dalej bym to rozwijał, bo bardzo lubiłem uczenie się nowych rzeczy i odkrywanie potęgi technologii 😅

Marketing

Umęczyłem się też bardzo przy nazwie i logo.

Najpierw wymyśliłem myvenue.pl, bo venue to miejsce na wydarzenie. Potem Meetforge, bo chciałem, żeby platforma była globalna, a szukałem nazwy związanej z wydarzeniami. Potem zdecydowałem się na polską nazwę Kuźnia Spotkań, bo postanowiłem zacząć od rynku lokalnego, który znałem.

Logo wyszło brzydkie, ale tylko na takie było mnie stać. Wyglądało dziwnie, trochę przypominało jakiegoś potworka.

Wreszcie zbudowałem stosunkowo niewielką bazę obiektów i uznałem, że jest good enough, muszę to tylko przetestować. I tak pracowałem przy tym projekcie od prawie roku 🙈, więc czas ruszać.

Wejście na produkcję

Odpaliłem to, ogłosiłem światu, zadzwoniłem do agencji i czekałem na ich ruch.

Nic.

Cisza.

Podzwoniłem po agencjach i rozmówcy zawsze czymś się wykręcali, głównie tym, że nie mają teraz klientów. A była jesień, szczyt sezonu w branży, specjalnie się spieszyłem, żeby zdążyć przed wrześniem!

Postanowiłem, że będę im pomagał w skorzystaniu z serwisu, nauczę ich tego, bo może w tym jest problem. Czyli postawiłem na indywidualne wsparcie, chociaż wiedziałem, że to się nie skaluje, i bałem się, że zakopię się w robocie, która będzie mnie kosztowała wiele godzin, a przyniesie raptem 29 zł.

Cennik oferowanych przeze mnie usług miał być zależny od wielkości grupy: im większa grupa, tym więcej agencje były w stanie zapłacić (tak wynikało z researchu).

W każdym razie nadal nie było żadnego zainteresowania. Zacząłem tracić cierpliwość i nadzieję. Wszak tyle się napracowałem, produkt był świetnie zrobiony, dobry UI, tyle możliwości…

Po kilku rozczarowujących telefonach ostatkiem sił i kreatywności wymyśliłem piwot.

Piwot

Największym problemem była baza. Czułem to i być może podświadomie sabotowałem swoje wysiłki, skupiając się na przekonywaniu agencji. W końcu nie mogłem powiedzieć: „mamy wszystkie obiekty”, bo nie zebrałem nawet blisko połowy, a co dopiero wszystkich. Wiedziałem, że zbudowanie rzetelnej bazy zajmie mi znacznie więcej czasu.

Odzywałem się też bezpośrednio do obiektów, żeby uzupełniały bazę i podsyłały swoje wizytówki do innych obiektów. Przewidziałem również funkcję polegającą na umieszczaniu na stronie obiektu linku lub widgetu wizytówki z mojego portalu, dla wygody obiektów i agencji oraz jako growth hack.

Piwot miał więc polegać na zmianie propozycji wartości. W pierwotnym zamyśle event manager miał wejść na portal, wklepać swoje wymagania i przeszukać bazę. W końcu jednak i tak siedział przez kilka dni i obdzwaniał obiekty z bazy.

A przecież mogłem to zrobić za niego.

Wartość dla event managera była taka, że mógłby się wtedy skupić na czymś innym, podczas gdy ja szukałbym obiektu za niego. Ręcznie, bez żadnej bazy, automatyzacji.

Korzyścią dla mnie byłoby to, że:

  • po pierwsze miałbym kasę, bo oszczędzałbym czas event managera,
  • a po drugie budowałbym sobie już bazę obiektów w moim systemie,
  • zdobyłbym też mnóstwo doświadczenia i rozeznania w branży eventowej.

Takie proste! Czemu nie wpadłem na to rok wcześniej?

Przecież mogłem mieć jednego, dwóch lub trzech event managerów, a agencje mogłyby powierzyć proces wyszukiwania mnie. Stałbym się podwykonawcą white label.

Mógłbym siedzieć na telefonie, zbierać wszystkie dane, unifikować je do mojego formatu i udostępniać w jakiejkolwiek formie event managerom.

To była prosta usługa, do której nie trzeba było absolutnie żadnego oprogramowania oprócz dostępnego np. Excela.

Miała kosztować niewiele (choć mogłem kasować prawdopodobnie znacznie więcej), ale STOPNIOWE automatyzowanie moich procesów dawałoby mi przewagę konkurencyjną. Wiedziałem, że z czasem byłem w stanie świadczyć tę usługę i wypełniać bazę danymi znaaacznie szybciej.

Tak przygotowaną bazę mogłem potem obudować funkcjami wyszukiwania, mapami i całą komunikacją.

To było to!

Okazało się jednak, że jest jeszcze jeden problem.

Gwóźdź do trumny

Podczas rozmowy z obiektami agencje chciały mieć możliwość dokonania prywatnych ustaleń. Cały proces wysyłania zapytania ofertowego, dopytywania i negocjacji był dla nich konieczny, aby budować relacje i zrozumienie drugiej strony, a zwłaszcza pracować nad jej uległością przy końcowych negocjacjach cenowych i warunkach prowizji.

To był gwóźdź do trumny dla mojej usługi. Poczułem rozgoryczenie i obrzydzenie tym, że jednym z głównych wyznaczników pozostała jednak kasa.

W dodatku skończyły mi się oszczędności, a był koniec 2019 roku. Musiałem zacząć robić coś, co przyniesie mi na już znacznie większe przychody niż kilkudniowe zlecenie wyszukania obiektów warte kilkadziesiąt złotych.

Zacząłem więc pracę jako programista-freelancer, wykonując zlecenia dla znajomego z agencji marketingowej i dla znajomych na strony internetowe.

Budowanie bazy zeszło trochę na bok, a chwilę potem wybuchła pandemia i zarówno branża eventowa, jak i hotelarska zamknęły się bez żadnych perspektyw. Zaczęła się ogólnoświatowa panika.

W tej sytuacji uznałem projekt za absolutnie nie wart dalszego rozwoju.

Jakie miałem wtedy przekonania?

  1. Ogólne podejście do tego projektu było dużo bardziej dojrzałe niż dotychczasowe. Zamiast kierować się intuicją, badałem rynek i wchodziłem w niego z buta, żeby zrozumieć go jak najlepiej. Miałem trochę czasu i cieszyłem się procesem budowy produktu, choć nadal bolał mnie kontakt z potencjalnymi klientami. Ale już nie tak bardzo, bo przyjąłem metodę na początek rozmowy i jej prowadzenie bez wciskania swoich usług czy produktów.
  2. Klientem obiektów są agencje, więc obiektom zależy na dobrych relacjach z agencjami, nie na odwrót.
  3. Zmuszenie agencji do płacenia za coś, co mieli za darmo (kontakt do obiektów), może być trudne.
  4. Kombajn. Będę miał mnóstwo zaawansowanych i wartościowych funkcji, to zawojuję cały świat.
  5. Sam dam radę, a szukanie wspólników jest czasochłonne i chyba lepiej poświęcić czas na rozwój produktu. Może gdy będę miał produkt, to zyskam wystarczającą przewagę, żeby nie dawać zbyt wiele udziałów innym i zachować kontrolę nad firmą.
  6. Zbudowanie bazy obiektów będzie łatwe i jest niezbędne, żebym zapewnił wystarczającą wartość i zaczął zarabiać.
  7. 29 zł na fakturze pomnożone przez tysiące faktur to ogromne koszty księgowości (np. 4 zł za fakturę, czyli 13% przychodów), więc lepiej to zoptymalizować wcześniej.
  8. Po piwocie: agencje nie będą miały nic przeciwko oddelegowaniu szukania obiektów zewnętrznej firmie.

Jak podszedłbym do tego teraz?

  1. Nie optymalizowałbym w ogóle księgowości. Nie wystawiłem ani jednej faktury, a zmarnowałem tygodnie na rozmowy z księgowymi, opracowanie procesu przygotowania dokumentów, tak aby koszty były jak najniższe.
  2. Teraz sprawdziłbym podstawowe założenia i oszacował liczby. Jeśli wiedziałbym, że baza wszystkich obiektów będzie wymagała ręcznego sprawdzenia dziesiątek tysięcy punktów, to byłbym w stanie przeliczyć, ile to będzie kosztować i ile zajmie czasu zajmie mi zbudowanie tak dużej bazy..
  3. Nie budowałbym produktu. Aby dojść do piwota, prawdopodobnie spróbowałbym zrobić coś w rodzaju makiety UX (i tak miałem projekt) i sprawdził, w jaki sposób użytkownicy klikają w stronę. Być może zrobiłbym najpierw reklamę w Google Ads albo spróbował sprzedać usługę bezpośrednio bez budowania produktu, żeby tylko sprawdzić, czy posypią się zlecenia.